Dzien kobiet, a tu jeden z podwladnych przynosi swojemu
kierownikowi (mezczyznie) kwiaty. Na to kierownik zdumiony:
Co pan, przeciez to dzien Kobiet.
No wiem ale pomyslalem ze przyniose bo z pana taka kurwa
STRESZCZENIE "PAN i WLADCA...."
Była cisza a powietrze było spokojne i równie przejrzyste, jak w barze dla stoczniowców w dzień wypłaty, kiedy Sobowtór Russela Crowe (autorzy starają się nam wcisnąć kit, iż to JEST Russel Crowe ale ja oglądałem „Gladiatora& #8221; więc wiem, że prawdziwy Russel jest przynajmniej o trzydzieści kilo szczuplejszy) wyszedł na pokład rufowy swej jednostki pływającej. I pewnie gdyby nie wyszedł to poranek pozostałby cichym i spokojnym a przygody Sobowtóra można by obejrzeć jedynie na Discovery Channel, w programie „Działania floty angielskiej w okresie 1805-1806 poza basenem europejskim” , który obejrzałyby jakieś cztery osoby (w tym żona i dwójka dzieci twórcy tejże produkcji). No ale, jako się rzekło, Sobowtór nieroztropnie wylazł i zapoczątkował serię fascynujących i niebezpiecznych wydarzeń, bo w momencie kiedy tylko przeszedł się na dziób ściągnął na swój statek huraganowy ogień francuskiej fregaty. W pierwszej chwili trochę zdziwiło mnie jakim cudem Francuzi wypatrzyli go we mgle, w której ciężko było dostrzec wyciągniętą przez siebie dłoń (wołowinowy spaślak – Sobowtór tak bardzo rzucał się w oczy?!) ale sytuacja szybko się wyjaśniła, okręt francuski był bowiem produkcji Amerykańskiej. No, to wszelkie moje wątpliwości tłumaczy. Amerykanie, jak powszechnie wiadomo, są we wszystkim najlepsi i wszystko co ważne i wartościowe na tym świecie, w tym demokrację, pizzę, prawo rzymskie, miłość francuską oraz rewolucję październikową, zawdzięczamy właśnie Im. Niech się schowają Anglicy ze swoimi Rolls-Royceami, Bentleyami czy Aston Martinami kiedy USA-mani tworzą takie cuda inżynierii jak Rambler, Pontiac czy Dodge. Krótko mówiąc, doskonali Amerykańscy Konstruktorzy Okrętów wyposażyli swoją jednostkę w Pokładowego Jasnowidza (Kaszpirowskij), który wróżąc z fusów kierował ogniem artylerii. W srogiej więc opresji znalazł się, wystawiony na niechybne strzały, Sobowtór i cudem jedynie uniknął dłuższej kąpieli. Uratowało go to, że zrobił błyskawiczny w tył zwrot i zaczął uciekać zaś Francuzi uznali, że czmychający wróg nie jest dżentelmenem w związku z czym nie warto się z nim pojedynkować. Koniec bitwy.
Na statku Sobowtóra (nazwijmy go Bentleyem) za wesoło nie jest. Mordercze salwy naprowadzane przez Kaszpirowskiego poharatały zarówno okręt jak i jego załogę. Mamy więc okazję przyjrzeć się pracy drugiego z ważnych bohaterów – pokładowego lekarza, Chirurga Hobbysty (ChiHo). Przyznam szczerze, że kiedy zobaczyłem jego wyczyny to doszedłem do wniosku, że służba zdrowia w Polsce jest stanowczo przepłacana. Ludzie, co ten facet wyrabiał. Amputacja ręki złotowłosemu cherubinkowi trwała 15 sekund i została przeprowadzona przy użyciu zwykłej piły. Trepanacja czaszki ze wstawieniem płytki w płacie czołowym – 30 sekund (tylko dlatego tak długo, że ChiHo tłumaczył szczegóły zabiegu licznie zgromadzonej gawiedzi) a potrzebna była do niej jedynie łyżeczka od herbaty i moneta o niskim nominale. Po prawdzie to ten drugi zabieg ChiHo trochę sknocił, bo pacjent już do końca filmu wygaduje głupoty, których wstydziłby się szerzyć nawet zespół Strefy 11. No ale tak czy siak przeżył i mógł wygadywać te głupoty. Ba, ChiHo był w stanie nawet zopeować się sam. Mało tego, jak już powiedziałem bohater nasz był jedynie chirurgiem hobbystą ponieważ jego prawdziwym powołaniem i celem misji było Poszukiwanie Ptaka, Który Się Nie Podrywa. Krótko mówiąc był multiutalentowany jak Shaquille O’Neal. A nasi lekarze? Uczy się taki 15 lat, grzebie się przy stole operacyjnym ze 12 godzin, marudzi, że tomograf popsuty i jeszcze chciałby zarabiać. No bezczelny, po prostu. Wszyscy lekarze marsz do kina aby obejrzeć film w celu edukacyjnym.
Kiedy już wszyscy marynarze są, jako tako, połatani dowództwo okrętu musi podjąć kroki aby rozwiązać Problem. Problem, który doskwiera. I to bardzo doskwiera. Jakiż to Problem? No zastanówmy się, czegóż potrzeba załodze okrętu. Żarło mają i chociaż nie całkiem świeże to i tak zdrowsze niż w pewnej znanej sieci oferującej szlamburgery. Wodę ognistą dostają codziennie – raj na ziemi. Słodkiej wody mają niewiele ale to i lepiej bo dzięki temu nie muszą myć się za często - kąpiel maksymalnie co drugą Wielkanoc. No więc czego im trzeba? Zgadliście, trzeba im bab. Albo jakiegoś surogatu bab chociaż. A w wyniku ostrzału nawet z surogatami jest krucho. Złotowłosy cherubinek w wyniku amputacji ręki stracił sporo ze swej atrakcyjności i w dodatku cały wolny czas zaczął spędzać z ChiHo udzielając mu pomocnej dłoni w Poszukiwaniach Ptaka. Dwóch, hmm, Afroamerykanów tak wbiło się w dumę na widok amerykańskiego okrętu, że przyjęli ideały ruchu abolicyjnego, ciągle śpiewają „John Brown najlepszym naszym przyjacielem był, glory, glooooory, hallelujaaaaah...& #8221; i pożytek z nich jako surogatów żaden. O skali Problemu świadczy dobitnie fakt, że pierwszą naprawą jaką załoga przeprowadza na Bentleyu nie jest wcale załatanie dziury poniżej linii wodnej a sklejenie żeńskiego posążka na dziobie okrętu. No ale sam posążek to za mało, bo jest tylko jeden i w dodatku drzazgi włażą. Aby rozwiązać problem Sobowtór zaprasza swych oficerów na naradę połączoną z obalaniem Napoleona (V.S.O.P.). Większość członków załogi, całkiem sensownie, jest za powrotem do Anglii w celu wzięcia większego okrętu i użycia co nieco pochędóżki (nie mówią tego ale widać, że oczęta mają chytreńkie, chytreńkie), Sobowtór decyduje się jednak na pościg za Francuzami, przekonując malkontentów starożytną paremią „Jak mawiają Francuzi, co stoi to do ...”. Być może jego obojętność na uroki dam bierze się stąd, że każdą wolną chwilę spędza z ChiHo, w zaciszu swej kajuty oddając się szarpaniu drutów (przy użyciu smyka, oczywiście).
Bentley niesiony entuzjazmem załogi w ciągu paru dni nadrabia trzytygodniowe opóźnienie do okrętu Franzuzów (nazwijmy go Ramblerem). Niestety załoga przesadziła nieco z entuzjazmem i płynęła tak szybko, że Francuzów znalazła za rufą. A przecież chodziło o to aby to Anglicy wpakowali Francuzom od tyłu parę salw, a nie odwrotnie. W tym momencie Sobowtór użył pierwszego ze Szczwanych Forteli. Spuścił on bowiem na wodę wianki (na które Francuzi są niezwykle łasi) a sam zawrócił aby przyjąć wymarzoną pozycję, zachodząc przeciwników do tylca. Manewr ten spowodował u mnie opadnięcie szczęki na podłogę. Skoro Bentley płynął najpierw dokładnie z wiatrem to po dokonaniu zwrotu o 180 stopni musiał zaiwaniać dokładnie pod wiatr. Nie jestem Nelsonem ale wydaje mi się to dość nieprawdopodobne. Jedynym wytłumaczeniem może być to, że Sobowtór uznawszy przewagę techniczną Amerykanów zamówił sobie usługi zaklinacza wiatru z plemienia Navaho. Nieistotne to jednak, istotne jest to że mają Francuzów jak na widelcu (Kaszpirowskij widać przysnął zmożony „Stoliczną&# 8221;- jedynym alkoholem jaki mu pozostał bo wszystkie bourbony zostały wcześniej obalone przez francuskich rewolucjonistów). Ci jednak gnani troską o integralność swojej okrężnicy przyspieszają gwałtownie i znikają załodze Bentleya z oczu.
Morale siada dokumentnie. Nie ma bab, nie ma surogatów, nie ma Francuzów. W dodatku psuje się pogoda – jest ciepło, słonecznie i nie wieje – każdego by szlag trafił. Dyscyplina jest niemożliwa do utrzymania nawet przy użyciu klasycznie wojskowej i zawsze dotąd skutecznej urrrwywaszejmaci. Sobowtór chwyta się desperackiego rozwiązania – kieruje okręt na wyspy Galapagos, chcąc ocalić strategiczne zasoby tranu i wmawiając jednocześnie załodze, że znajdą tam całe rzesze spragnionych męskiego towarzystwa seniorit. Angielscy marynarze są klasycznymi męskimi szowinistami bo znajomość faktu, iż wyspy Galapagos są bezludnie wcale nie oznacza dla nich, że nie występują na nich kobiety.
Na Galapagos oszustwo Sobowtóra się wydaje – załoga spotyka jedynie wielorybników (płci męskiej). Wielorybnicy cuchną gorzej niż ich okręty (a te cuchną wręcz niemożebnie) więc na surogaty się nie nadają. Groźba przeciągnięcia Sobowtóra pod kilem staje się coraz bardziej realna. Mamy jednak do czynienia z fartem pięciolatki bo ChiHo odnajduje swego Ptaka, Który Się Nie Podrywa a przy okazji zauważa Ramblera. Sobowtór chcąc być pewnym, że tym razem Francuzi nie wywiną się od posług różnych obmyśla drugi i na szczęście ostatni Szczwany Fortel. Fortel jest tak chytry jakby został opracowany przez Stały Komitet ONZ ds. Szczwanego Planowania. Polega on na upodobnieniu Bentleya do statku wielorybniczego i wystawienie się Ramblerowi na łup. Jak zobaczyłem ten wyczyn scenarzysty to wydałem z siebie rozpaczliwy kwik a mózg uciekł mi gdzieś w głąb czaszki. Co za bzdura! Doświadczona załoga Ramblera (że o Kaszpirowskim nie wspomnę) nie rozpoznała okrętu wojennego z odległości 50 metrów?! To tak jakby mechanik samochodowy nie odróżnił czerwonego Ferrari od zielonego malucha mając je dwa kroki przed sobą. Francuzi byli na głodzie tranowym, który przyćmił im mózg? Ech, głupie to strasznie. W każdym razie Rambler zostaje zdobyty, Francuzi są związani i nie mogą się opierać co Anglików bardzo raduje. Jedynie francuskiemu dowódcy udaje się uniknąć strechingu zwieracza i zwiewa. Czy zwiał czy nie, tego się nie dowiemy bo film się kończy.
Podsumowanie: nie jest najgorzej. Film całkiem realistycznie pokazuje życie na okręcie wojennym (ciasnota, robaczywe suchary, brakowało mi tylko cuchnącej, zielonej wody w beczkach). Parę scen jak przejście przez wokół Hornu czy efekty ostrzału artyleryjskiego są naprawdę imponujące. Muzyka świetnie dobrana – obok klasycznej filmowej (proste tematy w bardzo rozbudowanej instrumentacji) są utwory osiemnastowieczne, szanty etc. Film jest jednak troszeczkę za długi, moim zdaniem pokazywanie dwukrotnie tej samej jaszuczurki schodzącej do wody można było sobie darować. Crowe gra koncertowo, ba nawet nie tyle gra – on jest kapitanem. Reszta obsady trochę gorsza ale trudno żeby ktokolwiek był od Russela lepszy. Ogląda się to nieźle, bzdury, które opisałem w streszczeniu nie przeszkadzają tak bardzo. Polecam.