Byłem dzisiaj na GitS'ie - no i na początek trzeba powiedzieć - no kurwa...
Ale od początku, widoczki są zajebiste, klimat świata bardzo dobry - chociaż oczywiście w anime lepiej było pokazane jak slusmy, stare świątynie i hi-techowe wieżowce przenikają się i tak to ma znaczenie, bo to było wyjście do całej rozkminy nad tym gdzie tkwi jebane człowieczeństwo...
Muzyki jest mało, właściwie to jest tylko wyeksploatowane najcharakterystyczniejsze "Making of Cyborg" żeby pograć trochę na nostalgii.
To samo jest z postaciami, jest nawet jebany pies - mimo, że historia jest zupełnie inna i właściwie pieseł jest chyba tylko w dwóch krótkich scenach, żeby się wizualnie skojarzyć tym którzy znają oryginał.
Johannson nic nie psuje, jest ok. W sensie można pierdolić, że drewniane aktorstwo, ale tak powinno być. W sensie Motoko z aparycji była właściwie jak ta bezduszna wydmuszka.
No, ale chuj wszystko byłoby OK i dalej można by dać za film solidne 8/10, gdyby nie główny wątek i to w jaki sposób został przedstawiony. W wielkim skrócie, spłycili to do fabuły średniego amerykańskiego filmu o superhero, żeby przeciętni janusze (hi! cypis, razoth, marek) też się dobrze bawili.
Właściwie ten post to takie pierdolenie kogoś kto spodziewał się, że film fabularny też będzie arcydziełem jak pierwowzór, no ale niestety.