mmorpg.pl


Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 1 ] 
Autor Wiadomość
*

Posty: 6032
Dołączył(a): 13.11.2001
Offline
PostNapisane: 7 paź 2002, 13:37 
Cytuj  
Znalazlem streszczenie w sieci.
A juz myslalem ze tylko ja mam takie odczucia :smile:

Majne damen und majne heren

Telewizja Polska SA

und

Heritage Films prezentieren (proudly, of course)

Wiedźmin

Odcinek 3

Człowiek - pierwsze spotkanie

Do raportu pokontrolnego siadam niemiedlienna bo odcinek dzisiejszy
spotęgował moje zdumienie, w które wprawił mnie odcinek poprzedni. Oraz,
jak już napomykałem, zamęt grubymi nićmi szyty. Odcinek oczywiście
nagrałem (wieczorem go skasuję, bo Absolwent w TV4 do nagrania czeka)
żeby żadnej sceny nie pominąć i sprawę zdać jak należy i z detalami.
Lecimy z koksem, bo odcinek był rzadkiej urody (pozwolicie, że będzie to
moje zawołanie - krasnoludy miały swoją słynną mahakamską pieśń bojową
[1] - ja będę miał swoje leitmotivowe zawołanie).

Dzisiejszy odcinek sponsorują literki: k jak kobiety (znowu), s jak
samarytanizm i seksu próby, h jak harlekina książki oraz l czyli ludzie
jak potwory. Po krótkim bloku reklamowym, zapraszamy na projekcję.

Od razu słowo dla tych, którzy nie oglądali - żałujcie ludzie, żałujcie
bo działo się co niemiara [2]. Odcinek dzisiejszy zaczyna się od
naruszenia przepisów ruchu po traktach bitych. Geralt próbuje włączyć się
do ruchu, zatrzymuje się, rozgląda się w lewo, w prawo, widzi
nadjeżdżający z jego lewej strony pojazd (koń+jeździec), włącza
kierunkowskaz (konkretnie sygnalizuje zamiar skrętu w lewo uniesieniem
lewicy) i licząc na to, że prujący jak szatan jeździec zastosuje się do
przepisów, daje koniowi lekko z pięt w boki. Na szczęście Geralt
zastosował zasadę ograniczonego zaufania do innych użytkowników traktu i
uniknął w ten sposób wypadku [3]. Bo koleś na koniu, nie zważając na
regułę prawej ręki i przepisy uzupełniające (przecież to było
skrzyżowanie dróg równorzędnych), przemknął chyłkiem, jakby mu się bardzo
śpieszyło. Widno kurier carski Michał Strogow mu było. Ale za bardzo
odeszliśmy od głównych zdarzeń. Otóż Geralt wydalił się tydzień temu z
Kaer Morhen i ruszył na szlak. A co widział i co przeżył, odcinków kilka
następnych wam opowie. Będą też kąski smakowite jak choćby jeden, z
dzisiejszych sekwencji otwierających: Geralt śpi w lesie, noc ciemna
dokoła, ogień wesoło buzuje ale widno wiedźmin wrzucił za dużo mokrego
drewna do ogniska, bo dymu kolumny wielkie pną się ku niebu. To znaczy
pięłbyby się gdyby nie podmuchy wiatru niesfornego. Który to wiatr
nawiewa dym prosto na Geralta, który położył się gdzieś tak z pół metra
od ognia. Każdy kto zasnął przy ognisku alkoholem zmroczony, wie, że jest
to fizyczna niemożliwość. Nawet przez opary etoha, docierają do człowieka
dwie rzeczy: 'Jest mi gorąco w pysk (a właściwie to mi się brwi i rzęsy
chyba palą)' oraz 'Coś tu śmierdzi tak, że łzawią oczy i nie jest to
wcale mój paw'. I wtedy, w zależności od stanu zaawansowania zgonu, albo
sami odpełzamy od ognia albo rzęzimy prośbę o pomoc, kumple odciągają nas
kawałek, rzucają nieopodal, w krzaki mokre i gra muzyka (ta Bonhartowa).
No ale Geralt jest mutantem i nic nie czuje. I już wiem dlaczego mu
później Cykada powie: Dym w oczy, wiedźminie, nic, aby dym w oczy. Miał
skubany rację - Geralt trenował od samego początku. To na razie tyle
dygresji, przejdźmy do dania zasadniczego. Orkiestra, tusz.

Pierwsze spotkanie z ludźmi odbyło się w cyrkumstancjach nad wyraz
gwałtownych. A konkretnie, tadam, (tutaj miłośnicy Sagi niech może
przysiądą) Geralt spotyka Renfri. Ale nie w Blaviken, nie, to by było dla
Szczerbica za mało wydumane. On ją spotyka w tej chwili, która
zdeterminowała cały późniejszy los Dzierzby. Otóż grupa żołdaków, z
poduszczenia Aridei, wlecze Renfri do lasu, coby ją tam ubić. O żadnym
Przekleństwie Czarnego Słońca nie wspomina się słowem, więc domniemywam,
że macosze po prostu pasierbica się znudziła (a nie, przepraszam -
żołnierze mamroczą coś o mutantce). No i wloką ją po trakcie, potem po
ziemi, już wyciągnęli żelazo z jaszczura, już mają je zatopić w
niezbędnych od normalnego funkcjonowania organach wewnętrznych gdy ta
mała lolitka zagaja znienacka: dzielni wojowie, poniechajcie mnie
niewinnej, cnotliwej, nieruszanej i czystej. Zamiast przygważdżać mnie do
ziemi mieczami stalowemi, możecie mnie przygwoździć khem, khem, khem....
Znaczy w miesto krwawej rzeźni, proponuje im pochędóżkę na łonie natury.
No a potem jak to w kiepskich filmach - funkcje myślenia u dowódcy
inkryminowanych żołdaków przejmuje mózg w pantalonach, zaczyna kombinować
i gmyrać coś przy rozporku, pcha się dziewczęciu w międzynoże, mała sadzi
mu sztylecik srebrzony w arterie, on rycząc pada, reszta dobiega i
zamiast ciachnąć od razu kosą, to próbują też załapać się na odrobinę
radochy widocznie (widziałem na stop-klatce jak macają ją po piersiach
łapami). No i te wszystkie krzyki ściągają z lasu Geralta (pewnie ten dym
go w końcu wkurwił do tego stopnia, że wstał). I zaczyna się drętwa mowa:
ona mutantka, ja też mutant, ręka do noża, unik, laparotomia (flaki na
wierzchu, znaczy się), garota na szyi Geralta (ale amatorska, bo ze
zwykłego sznura a nie struny fortepianowej), blok, kosa w brzuch
następnego (tylko ten kutas zdradziecki ciągle mnie dusi w szyję, co za
bardacha, aż zapomniałem tego całego aikido), oczy w głąb oczodołów,
tlenuuuuu.... aaaarghhhh.... Na szczęście nadjeżdża stary receptor i
szyje z łuku w plecy szalonego dusiciela. Po czym dobija go
konfesjonalnie, mieczem. A potem wstawia Geraltowi drętwą gadkę o
potworach, ludziach, zapodaje mu traktat o dobrej robocie i napomyka o
wyrzynaniu połowy ludzkości. Tradycyjne teksty o kodeksie wiedźmińskim
też wstawia. Kupa dobrej zabawy. Aha, receptora pogonili ciupasem z Kaer
Morhen na trakt, stąd jego pojawienie się znienacka. No i po brawurowej
partii dialogowej (jest też o przeznaczeniu, to musi coś znaczyć),
rozchodzą się. I stary nie chce się przedstawić nawet na odchodne.

Następnie Geralt dogania Renfri i zabiera ją ze sobą. I jadą, jadą,
jadą i rozmawiają. Dowiadujemy się, że wiedźminowi nie wolno np. zabić
człowieka. Z ciekawszych kawałków, to znowu widzimy elfy podczas akcji
przesiedleniowej (w góry je pędzi żołdactwo). Nie muszę wspominać, że
elfy wyglądają jak dziady borowe, lekko tylko oczyszczone z igliwia i
listowia, twarze żulii spod Dworca Chaosu - Isengrim Faoiltairna każden
jeden po prostu (no ale tamten był paskudny, bo blizna mu twarz cięła a
ci obleśni naturalnie, że tak powiem). No i te kultowe w niektórych
kręgach, mundurki z samodziału - nawet te z Matriksa były bardziej
gustowne. Ręce po prostu opadają. A potem Geralt z Renfri zatrzymują się
na śniadanie na trawie, podczas którego (uwaga - fanowie Sagi, żarcie i
picie na bok) Renfri prosi Geralta, żeby zawiózł ją do Mahakamu gdzie
grasuje banda siedmiu gnomów, którzy radośnie napadają podróżnych, łupią
kupców i przyjmą Renfri z otwartymi ramionami. Mi ramiona opadły. Zaraz
po tym, jak szczęka boleśnie obiła mi przyrodzenie. Następnie gwałt się
gwałtem odciska: Renfri straszy Geralta, że go zakapuje. Geralt straszy
Renfri, że zabierze ją do Kaer Morhern gdzie przerobią ją w wiedźminkę i
wykasują pamięć. Ożesz w mordę, co to jest, ja się pytam.

Uwaga, młodzieży, do kuchni po kanapki, znowu będzie o dupie. Ponieważ
żadne słowa tego nie oddadzą, zacytuję dosłownie. Osoby o słabych nerwach
- przerwa reklamowa.
G: Jesteś jeszcze dzieckiem.
R: (zalotnie) Nie jestem dzieckiem. Możesz się o tym przekonać. Chcesz?
Jestem kobietą. Ty chyba nie możesz, co?

Nie wiem jak wy, ja umarłem ze śmiechu. No dobra, domykajmy rozdział z
Renfri. Bohaterowie wjeżdżają do wąwozu - wiadomo, Mahakam to góry a góry
to wąwozy. Tylko ten wąwóz jakiś mały. W wąwozie onym atakuje ich jakiś
wypierdek przybrudzony z lekka i krzyczy, że mój jest ten kawałek wąwozu,
paszli won, bo kikizmorą poszczuję a jak się nie podoba to chędożył was
pies. Renfri daje mu w ryja, nazywa parobkiem i każe się prowadzić do
starszego, z którym prowadzi bardzo burzliwe negocjacje dotyczące
supremacji w grupie. Polegają one na machnięciu ręką (Renfri) i
pokazaniu, że jest w porzo (Wódz Bandy Siedmiu Gnomów). W wyniku
bilateralnych umów, przywództwo w bandzie przejmuje trzynastoletnia
kobieta - Judeański Front Ludowy mógłby się wiele nauczyć w temacie
'supremacja światowa w pół roku'. Idę sobie strzelić baniaka, bo na
trzeźwo nie idzie pisać tych bredni. Aha, w międzyczasie Geralt młynkuje
kilka razy kataną i przegania sześciu twardzieli z bandy. I powiem wam,
że jakby mnie taka banda napadła na trakcie, to nie musieliby wyciągać
broni. Zabiliby mnie śmiechem - kto widział postrach gościńców, duktów,
traktów i przecinek leśnych, ten wie.

Następnie Geralt przyjeżdża do MIASTA. Szuka mianowicie potworów do
zabicia, których w tym akurat mieście nie ma. No to napić się trzeba, bo
i Żebrowskiemu widocznie przestaje ten scenariusz pasować. A gdzie się
napić? W karczmie. W którym to lokalu rozrywkowym, Geralt, w celu
zatrzymania eksodusu gości z onej knajpy, wygłasza tekst: jestem
wiedźminem a nie zbójem (swobodna interpretacja). Po czym kładzie się za
piecem. Pozwólcie, że i ja się na chwilę położę, bo siły tracę jak na to
patrzę.

A wieczorem, w tej samej karczmie, Falwick, sukinsyn straszny, zaczyna
knuć, jakby tu się wbić klinem. Nie, nie w kobietę. W Brokillon. Chce
driadom narobić koło pióra. I kombinuję wielką akcję janterwencyjną:
Levecque pójdzie prawą stroną, Erwyl wraz z cieślami, smolarzami i
drwalami lewą a środkiem puścimy czołgi i konnicę. I szlus. Plan zaiste
diaboliczny. Potem, pewnie dla poprawienia sobie nastroju, Levecque
zabija karczmarza. Ale nie do końca, bo po wyjściu spiskowców (tacy z
nich spiskowcy, jak z mysiej...) karczmarz (niedobity) każe Geraltowi
(który przyczaił się za piecem na czas knucia) wysłać gołębie (czaiły się
na strychu) z korą brzozową (czaiła się obok gołębi). Przyczajony tygrys,
ukryty smok jak pragnę zdrowia.

Potem są dymy w dolinie a Geralt po raz pierwszy używa organicznego
mikrofonu kierunkowego (wyjaśnię w dalszej części o co chodzi). A im
dalej w las, tym więcej trupów najeżonych strzałami, niczym Jeż z
Erlenwaldu (Szczerbic chyba czytał sagę, bo nawiązuje do Duny'ego w
każdym prawie odcinku). I wreszcie nadchodzi wyczekany przez wszystkich
moment: POTWÓR. Na środku polany siedzi dziewcze hoże i piękne,
wymalowane w barwy zielonkawe z białą, pionową kreską na twarzy (dziadek
Freud miałby coś pewnie na ten temat do powiedzenia). Za nim, w krzakach
i poszyciu leśnym, pełza POTWÓR (skolopendromorf? czy jakiś inny wij?).
Geralt łapie za kosę, ciach, ciach i potwór podaje tyły (metaforycznie,
rzecz jasna). A potem widzimy jak Geralt pojmuje medycynę alternatywną.
Najpierw ucina mieczem kawałek strzały (ten z lotką) sterczący z pleców
driady. Potem resztę strzały przeciąga przez ranę (szczęśliwie nie
wywlekając płuc na światło dzienne) tak zręcznie, że pacjentka nie mdleje
z bólu. Następnie... młodzieży, czas jakieś kanapki kolacyjne zmontować -
won do kuchni, zaczyna ssać pierś młodej driady. Nie, no spoko - bez
pedofilii. Strzała była zatruta a Geralt, obnażywszy z lekka driadę,
wysysa ranę - swoją drogą całkiem zgrabna dziurka. Ten moment wybiera
sobie wij na powrót: nie skumawszy aluzji 'paszoł won' wraca i Geralt
musi mu jednak urżnąć łeb ale na szczęście żadnych zakłóceń równowagi nie
stwierdzono. Przez następne kilka minut Geralt ponownie obnaża pierś
driady (nie ślińcie się - nic nie widać), przemywa ranę i czyni jakieś
okłady z wiedźmińskich ziół. Myje też biedną dziewczynę z farby
zielonkawej (moim zdaniem w farbie wyglądała lepiej) i ogólnie jest
sielanka nad pięknym, modrym Dunajcem.

A tymczasem, za Pagórkiem: Falwick każe wycofywać się do Nastroga a 14
pojmanych driad - powiesić. Taki z niego zimny drań.

Ale wróćmy nad malownicze przełomy Dunajca: Morenn (ta driada) odzyskuje
przytomność na dobre i przyłapawszy Geralta na babskim zajęciu (szyje jej
suknię), zaczyna go indagować. No wiecie, ktoś ty, jak masz na imię, co
zamierzasz. A w następnym ujęciu mamy kolejne użycie organicznego
mikrofonu kierunkowego. Pozwolę sobie dać dokładniejszą relację: Geralt
chce iść, bo widzi typów szemranych, Morenn mówi nie idź, on mówi:
dobrze, nie pójdę ale się nie wystrasz, bo snifnę trochę eliksiru w
proszku, zacznę wyglądać paskudnie ale usłyszę tych gości z daleka. I
snifuje, a właściwie łyka eliksira (w proszku), bladość spowija jego
lico, oczy mu czernieją - wypas na maksa. I słuch mu się wyostrza a ta
durna baba oczywiście ten moment wybiera na pogaduchy. Dlaczego mnie
ratowałeś? Nie jesteś wcale brzydki. Polubiłam Cię. I nie wiemy, czy
Geralt cokolwiek usłyszał, czy cały eliksir poszedł w p...u. To znaczy
usłyszał tyle, że najemnicy ciągną tutaj ćmą wielką więc złapał Morenn za
rękę, wsadził na konia i do Brokilonu powiózł. W międzyczasie okazało
się, że kolejna małolata (znaczy Morenn) leci na niego i każe się całować
w krzakach. Co też Geralt czyni, ale jakoś tak bez widocznego zapału
(trzeba chłopakowi przyznać rację - Moren wygląda średnio apetycznie ze
skołtunionymi włosami i w sukni z worka po kartoflach. Dopiero po kąpieli
zaczyna prezentowa się bardziej apetycznie). Potem jest jeszcze kilka
scen bardziej romantycznych, aż w końcu nasi wędrowcy napotykają na swej
drodze niedobitki grupy uderzeniowej Levecque (chociaż Morenn mówiła:
Geralt, to zły dotyk tfu... zła droga, nie idźmy nią, bo z niej się nie
wraca ale ten nie posłuchał i, z wdziękiem Marlowe'a, wpierniczył się w
kolejne kłopoty).

I mamy zadymę: Levecque znajduje w trokach Geralta miecz i każe pojmać
naszych bohaterów (Bóg jeden wie dlaczego, bo przecież Geralt ma
wiedźmiński miecz przewieszony na plecach). Wiedźmin ryczy strasznie, koń
z Morenn na grzbiecie ucieka, ci nieszczęśnicy, którzy atakują Geralta,
osierocają momentalnie swoje dziatki i owdowiają białki, potem Geralt
wali w nadbiegających łuczników znakiem Aard (no, takim znakiem uderzył w
książce, co prawda nie w łuczników a w ziemię przed nimi, coby wzbić
kurzawę, ale doprawdy, nie musicie się tak czepiać szczegółów), Jurghans
chce przeszyć bez ochyby szypem niechybnym Geralta ale Levecque nie
pozwala, mówiąc 'mój ci on, mój'. I zaczyna się siekanina. Trwa całe 18
sekund (nie liczę początkowego prężenia muskułów i szpanowania mieczami)
i Geralt zarzyna oponenta. Wartym uwagi zdaje się być sposób sfilmowania
owej sceny. Efekt zdynamizowania pojedynku osiągnięto bardzo prostymi,
żeby nie rzec, prostackimi, metodami. Otóż nakręcono toto z kilku kamer,
pocięto taśmy na półsekundowe kawałki, rzucono nimi o podłogę po czym
wybrano 40 sztuk, zlepiono do kupy z grubsza chronologicznie i wmontowano
w film. No palce lizać, Blade się chowa a Hollywood klęka z zachwytu i
uczy się od naszych mistrzów. O czym to ja, aha - Geralt zachlastał
wroga, reszta oddziału chce przeszyć naszego bohatera stadem bełtów. Czy
to możliwe, żeby główny bohater zginął w 3 odcinku? Już zwątpiłem, gdy
nagle... Gdy nagle..... Gdy nagle z nieba spada deszcz. Oczywiście letni
deszczyk nie jest czymś, co może rozproszyć łuczników, zmącić ich wzrok i
uratować Geralta, dlatego też z nieba spada deszcz strzał. Pamiętacie
Bravehearta? No właśnie - obserwujemy tutaj coś podobnego. I soldateska w
ciągu sekundy wali się pokotem na łączkę. Najbardziej skutecznie rażą
plastikowe strzały barwy zielonej - te od wyczynowych łuków sportowych. A
Geralt stoi na tej łączce z miną dziecka, któremu duży, podwórkowy
chuligan zabrał ciastko. Niby miłe to, że ryja nie obił ale ciastko fajne
było. A tu z ciastka, znaczy z jatki nici.

I wreszcie sekwencja finałowa - jakaś zielona zdzira wyłazi z jeziora
tfu... wróć, z krzaków i deklamuje: pójdź za mną Gwynnbleid. Po czym
raźnym krokiem marszowym udaje się do supertajnego serca Brokilonu. A
zdurniały do imentu Geralt za nią. A w sercu spotyka Eithne (wypacykowana
Dorota Kamińska, o dziwo nie deklamująca), która mu mówi, że też jakoś
nie lubi wiedźminów ale zaprosiła go do środka, bo ocalił Morenn. I tak
sobie monologuje ta królowa, mówi, że Geralt jest inny, że Morenn go
wybrała (co to k... jest, inkryminowany Harlekin?) ale Geralt odbija
piłeczkę i mówi, że on jest zmutowany i nie ma uczuć, nie potrafi kochać
i dajcie mi wszyscy święty spokój. Eithne na takie dictum stwierdza, że
Geralt sam musi dać kosza Morenn, bo ten związek nie rokuje: driada w
lesie, mąż w permanentnej delegacji a z racji zawodu, to pewnie kołatka
będzie się grzać od licznych wizyt płatnych morderców, łowców głów,
agentów wywiadów różnych i wkurzonych czarodziejek. Trwały rozkład
pożycia małżeńskiego najdalej po kwartale i nie ma sensu ciągnąć tego
toksycznego związku i trzeba to przeciąć. Co Morenn przyjmuje z dużym
spokojem, bo sama chyba doszła do podobnych konstatacji. A na pożegnanie
mówi jeszcze Geraltowi: jak usłyszy szum drzew to masz mnie sobie
przypomnieć, zrozumiano? A teraz idź. I poszedł. A potem rozpalił ogień w
miejscu, w którym go palić nie wolno, usiadł i zaczął grzebać w żarze
patykiem, myśląc: następnym razem najpierw przeczytam scenariusz a
dopiero potem wezmę rolę. Wyciemnienie. No i oczywiście nie możemy
zapomnieć o Jaskrze, który podczas listy dialogowej wyśpiewał nam trzecią
zwrotkę ballady o zimorodku, co spędził urlop w wychodku. A teraz idę na
kielicha, bo na trzeźwo ten film jest nie do przełknięcia.


Teksty odcinka [4]:
'Nie znasz się na tych stworach ale chcą cie pożreć. To pewne' (Geralt)
'Nie bój się, nie jestem człowiekiem' (Geralt)
'A co to jest? Sproszkowany eliksir' (Geralt)
'Geralt, pocałuj mnie. Nie myśl, tylko zrób to szybko' (Morenn)

Radek MWZ

[1] Ponieważ film swoją urodą tylko nieznacznie przewyższa (a złośliwcy
twierdzą, że ustępuje) rozmazaną po betonie substancję, wieńczącą proces
trawieniowy, pozwolę sobie od czasu do czasu, w tekście bądź w formie
przypisów, wrzucić jakiś smakowity kawałek z książek, które tak brutalnie
spacyfikowano w filmie. Wiecie - odtrutka taka. A słynna mahakamska pieśń
bojowa idzie tak:

Hoooouuuu! Hooouuu! Hou!
Czekajcie, klienty!
Wnet wam pójdzie w pięty!
Rozleci się ten budel!
Aż po fundamenty!
Hoooouuuu! Hooouuu! Hou!

[2] To będzie moje drugie leitmotivowe zawołanie, dobra?
[3] Co chciałbym zadedykować wszystkim uczestnikom scrosspostowanego
wštku wiadomego.
[4] Ponieważ warto zachować pewne nieśmiertelne frazy
dla potomności, stwierdziłem, że zerżnę patent od Eloya i będę wrzucał co
smakowitsze kwestie, wyprodukowane przez scenarzystę, na którego dupę
znajdzie się kłonica. A poza tym jest szansa, że wyłapię inne perły niż
Eloy i zabawy będzie więcej.

Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 1 ] 


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Google [Bot] i 1 gość


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Szukaj:
Skocz do:  
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group | Theme based on Zarron Media theme | Copyright © 2001-2012 MMORPG.pl Team
Redakcja MMORPG.pl nie ponosi odpowiedzialnosci za tresc komentarzy i odpowiedzi umieszczanych przez uzytkownikow.