To juz odcinek czwarty
)
>Priwiet druz'ja
>
>Telewizja tfu... Publiczna SA
>
>nie bez udziału
>
>Heritage Films prezentują, nieustannie proudly
>
>Wiedźmin
>
>Odcinek 4
>
>Smok
>
>Toż to szok. Do raportu siadam zdruzgotany, bo odcinek dzisiejszy
>spotęgował moje zdumienie. Oraz zamęt grubymi nićmi szyty. Po
>ubiegłotygodniowym Harlekinie spodziewałem się dalszego ciągu gmyrania
>przy rozporku Geralta, a tu kupa. Znaczy gmyranie było, a jakże z tym, że
>jednakowoż nie takie, jak myślałem. No ale my tu gadu gadu a tam icq
>czeka. Robota znaczy. Lecimy tedy z koksem, bo odcinek był rzadkiej
>urody.
>
>Dzisiejszy odcinek sponsorują literki: k jak kobieta czarowna i czarująca
>oraz krasnoludy kwadratowe, w jak w balii seks, s jak smok i seks w balii
>oraz o jak obłędny rycerz.
>
>Od razu słowo dla tych, którzy nie oglądali - żałujcie ludzie, żałujcie
>bo działo się co niemiara. Odcinek dzisiejszy otwiera scena oczekiwania w
>niepewności. Miejscowe lobby rzeźnicze wraz z przedstawicielem obieralnej
>władzy terenowej czai się w dziurze. Lobby jest ubrane w gustowną
>przepaskę na oko i skórzany fartuch, żeby było widać, że rzeźnicze (pół
>lobby) oraz w skórzane buty polskich ułanów (drugie pół lobby). Władza ma
>sprytną narzutkę na ramiona oraz wyrzuty sumienia. Wyrzuty spowodowane są
>nieodpowiedzialną postawą lobby, które nie bacząc na podpisaną umowę o
>dzieło, chce złamać jej warunki, ograbić zleceniobiorcę i dać w długą.
>Powodem jest przekroczenie nieprzekraczalnego terminu co spowodowało
>obciążenie lobby odsetkami za zwłokę przez innych kontrahentów oraz
>naliczenie kar umownych za niewywiązanie się z kontraktów. Strzelę
>kielicha i zaraz wracam, bo się zamotałem.
>
>Powodem, dla którego lobby pragnie się oddalić jest fakt, że Geralt (tak,
>tak, zgadliście moi kochani - naszym tajemniczym zleceniobiorcą jest nasz
>bohater ulubiony) stosuje niekonfesjonalne metody rozwiązywania
>problemów, zapomniał lustra i nie ma go już z godzinkę albo dwie. A jak
>powszechnie wiadomo duże lustro z kutą ramą jest najlepszą bronią
>przeciwko bazyliszkom. Trzeba tylko wiedzieć, w które miejsce na łbie
>bazyliszka trzeba tym lustrem przypieprzyć ile sił w rękach. Z tym, że
>kmiotkowie żyjący in the middle of nowhere nie znają najnowszych
>osiągnięć cywilizacyjnych i bladego pojęcia nie mają, że Geralt, zamiast
>prymitywnej siły, stosuje technikę wzmocnionej inwersji mentalnej[1],
>bazyliszek już dawno glebę gryzie (metaforycznie, rzecz jasna) a trwa to
>tyle dlatego, że Geralt podpiwszy sobie dnia poprzedniego tęgo, drogę w
>podziemiach zmylił, znaki mu się popieprzyły i błąka się w kółko. Ale już
>widzi światło w tunelu o czym lobby przekona się za chwilę boleśnie.
>Dochodzi bowiem do drobnych niesnasek przy podziale łupu a konkretnie
>lobby chce dopieprzyć wójtowi, który ma wyrzuty sumienia, przez co lobby
>w krytycznym momencie jest przy jukach, miast w domu.
>
>Zupełnie jak na boisku, dochodzi do drobnej przepychanki i już, już ma
>się polać krew gdy nagle... znienacka... znikąd... tajemniczo... i
>zupełnie bez efektów specjalnych, zjawia się Enigmatyczny Rycerz
>'Kochasiu'. Który jest wielkim czarownikiem na dodatek, bo jego broń
>chodzi za nim. Co w prosty sposób implikuje fakt występowania w uniwersum
>wiedźmińskim, tajemniczych istot rodzących żywe miecze, szable, rapiery,
>szpady i innego typu ostre żelastwo. Spróbowałem sobie wyobrazić zwyczaje
>godowe, zaloty, grę wstępną, metody rozrodu a wreszcie drogi rodne tej
>istoty i niemalże zemdlałem. Baniak whisky pozwolił mi jednak dojść do
>siebie, dzięki czemu nie przegapiłem następnej sceny, w której okazało
>się, że mój eksperyment myślowy był bez sensu. Nie ma tajemniczej istoty.
>Nie ma żywej broni. Są za to dwie rosłe dziewoje, omotane żółtawymi
>tunikami i skórami z chronionego lamparta. I z bronią w ręku. Więc Rycerz
>'Kochasiu' wyraził się nieprecyzyjnie. Jego broń nie chodzi za nim.
>Chodzą za nim dwie szemrane kobiety, które tą broń noszą. O ile
>łatwiejsze byłyby kontakty międzyludzkie, gdyby każdy wyrażał się mniej
>metaforycznie a bardziej logicznie. No ale nic to - panie są z
>Zerrikanii, mają duże szable, tygrysie skóry i permanentny makijaż na
>twarzy. Szczególnie dokoła oczu. Mają również świetnie rozwinięte te
>mięśnie na klatce piersiowej, co to wiecie, a także pośladki, o czym
>później.
>
>Ten właśnie moment wybiera sobie wiedźmin na wychynięcie z lochu
>znienacka. Taszczy ze sobą jakiś plastikowy fragment
>postmodernistyczno-symbolistycznej instalacji wystawianej czas jakiś temu
>w Zamku Ujazdowskim pod wielce znamiennym tytułem 'Nieuchronność
>przemijania'. Jest to mianowicie bazyliszek ubity bez użycia zwierciadła.
>Fakt pojawienia się żywego Geralta konfunduje lobby rzeźnicze do tego
>stopnia, że rzuca się ono do ucieczki. W trakcie tej dobrze
>zorganizowanej rejterady, pół lobby trafia szyją w szable zerrikańską i
>to tak nieszczęśliwie, że przecina sobie tętnicę i umiera, czego nie
>omieszkał skomplementować Geralt. Rycerz 'Kochasiu', który okazuje się
>być Borchem 'Trzy Kawki Kochasiu I Do Tego Wuzetkę Z Kremem' zaprasza
>Geralta do karczmy. Geralt pamiętając jak w ubiegłym tygodniu zakończyła
>się jego wizyta w przybytku masowego skarmiania ludności, oponuje z
>lekka, ale tylko z lekka, i ruszają wspólnie do oberży Pod Zadbanym
>Smokiem. W której to oberży obyczajnie wieczerzają, poruszając wielce
>interesujące tematy. Na ten przykład możemy dowiedzieć się, że Geralt nie
>rżnie wszystkiego co się rusza (w obu znaczeniach tego sformułowania) a
>wybredny jest. W poprzednim odcinku nie rżn... hm... tego... wszyscy
>pamiętamy czego nie, a w tym mówi, że nie rżnie smoków. I że nie na każde
>zlecenie. I nie przy pełni (to pewnie chodzi o te wąpierze naczelne -
>antycypacja Emiela Regisa). No ogólnie określa granicę swoich możliwości
>i broni ludzi. No i ma zasady, że demoluje agresywne stworzenia. W
>międzyczasie Vea (albo Tea) się szczerzy ale, dalibóg, nie wiem jaki jest
>powód pokazywania uzębienia.
>
>A potem Geralt stwierdza, że lubi smoki bo zieją ogniem. Co okazuje się
>całkiem niezłym sposobem na wyrwanie dziewcząt, bo zerrikanki waleczne
>zaczynają nagle na wiedźmina lecieć. Borch, wyraźnie zazdrosny, zagaja
>tekstem rubasznym, że dziołchy są niestrudzone także w boju miłosnym, po
>czym udaje się do kibla.
>
>A teraz młodzieży czas by zwlec się sprzed monitora, kopnąć się do
>łazienki i zęby przeszorować bo będzie mało obyczajnie. I wylezie na
>wierzch moja homofobia i homoparanoja. Otóż następna scena wyjaśnia
>dlaczego Geralt nie zaatakował międzynoża Renfri. Oraz Morenn. Po
>nieudanej próbie sekszenia z Adelą (odc. 2), zakończoną opierdolem ze
>strony nieusatysfakcjonowanej kobiety, Geralt stwierdził widocznie, że
>własna płeć jest, per saldo, bezpieczniejsza. I że o hydraulikę wszak
>tutaj tylko chodzi. I przez te kilka lat włóczenia się po gościńcach
>wszelakich (chyba zapomniałem wspomnieć o tym, że akcja tego odcinka
>dzieje się po latach kilku), Geralt widocznie przekonał się do mężczyzn,
>bo zastajemy go śpiącego... w balii... nago... z Borchem. Zwymiotowałem.
>Wiem już dlaczego Borch ma przydomek 'Kochasiu'. A potem widzimy na
>ekranie piersi (sztuk 4), bobry (sztuk 2) i ogólnie jest golizna, ruja,
>poróbstwo, bo zupełnie gołe zerrikanki wskakują do balii, niszcząc ten
>intymny, męski moment. Panie Szczerbic - pewnych rzeczy się nie robi. Po
>skończonych miłosnych zapasach, nasi bohaterowie się ubierają i gdzieś
>jadą. I jadą. I jadą aż spotykają dziesiętnika Paździocha, który blokuje
>gościniec. A także Jaskra, którego do tej chwili znaliśmy tylko ze
>słynnej ballady o zimorodku, a teraz go wreszcie możemy zobaczyć na
>własne oczy. Pogłoski jakoby mistrz lutni, o przydomku 'Niezrównany',
>przypominał elfa, są grubo przesadzone.
>
>Onże Jaskier opowiada (nie deklamuje) historię o smoku, którego miejscowi
>kmotrowie-okrutnicy struli baranem faszerowanym trutką, co upewnia mnie w
>przekonaniu, że Sapkowski Andrzej jest wstrętnym plagiatorem i zżyna bez
>dania racji (i płacenia tantiem) skąd tylko może. I na dodatek zmienia
>zakończenia, bo smok z naszej historii nie zdycha od wody rzecznej a
>jedynie zapada w letarg i walczy z trucizną. Co oczywiście nie
>przeszkadza mu w rozszarpywaniu ewentualnych domokrążców, akwizytorów,
>szpiegów i świadków Melitele z archiwalnymi numerami 'Kasztelu'. No i
>nagle cała kraina rusza na smoka. Bo smok ma skarb. I cała kraina chce
>tego smoka wykończyć. Niezbyt, co prawda, ludną zdaje się być kraina, z
>której zebrać dało się 20 chętnych na smoczy skarb ale znamy problem
>skromnych budżetów i się nie czepiamy. Jest król Niedamir ze świtą, są
>Rębacze, krasnoludy z Yarpenem Zigrinem, obłędny rycerz Eyck z Denesle
>bez skazy i zmazy nocnej, który siecze monstra za darmo, jest ciżmopsuj
>Kozojed. Aha, i wszyscy czekają na czarodzieja, który przyjedzie. I nie o
>Dorregaraya tutaj chodzi, drodzy czytelnicy. Jaskier zaczyna wrabiać
>wiedźmina w wykończenie smoka, Borch w ochronienie smoka a Geralt się
>wyluzowuje i widzi Yennefer.
>
>Nikt nie wie (kto nie czytał) kto to Yennefer, skąd ją Geralt zna i co
>ich łączy ale nasz Scenarzysta i na to znalazł sposób. Metoda ta, przed
>którą muszę klęknąć (podobnie jak klękałem przed metodami ukazania rzezi
>gastarbaiterów z odc. 1 oraz pojedynku z Levecquem w odc. 3), jest metodą
>nowatorską i wartą upowszechnienia. Otóż w pierwszej scenie, Geralt leży
>w mocno zadymionym pomieszczeniu, klatę masywną spowija mu brudna ściera,
>na czole pot, zarost nie konweniujący barwowo z zaczeską, zaś Yennefer
>poi go czymś. Po czym deklamuje: mów do mnie Yennefer, jestem
>czarodziejką. Wszystko to ma miejsce w jednej z sal zamku w Skórczu. Albo
>w Kórniku - pamiętam tylko, że chodziło w nazwie o wyjątek od
>ortograficznej reguły. W następnej scenie Yennefer ściąga Geraltowi
>odważnik z szyi, rozpuszcza sobie włosy... młodzi - czytacie to jeszcze?
>To może idźcie nastawić wodę na kawę, bo kawałek filmu jeszcze przed nami
>a nie chcę, żebyście się przy lekturze pospali, nie? Na czym to, nomen
>omen, stanęliśmy? A, już wiem. Następnie znowu widzimy piersi damskie
>szt. 2, grę wstępną na brzuchu Geralta oraz rzut kobietą o łoże, z
>równoczesnym przejściem do oralnych... prawda, tego... Wyszło mi na to,
>że Geralt puknął Yennefer w podziękowaniu za opatrzenie ran a cała
>historia łowów na suma i afery z dzbankiem z dżinnem to łeż i sielna
>bajęda. No nieważne, zakochani są chyba w sobie trochę, wszystko na to
>wskazuje.
>
>Wróćmy do przeprawy blokowanej przez wojsko (szt. 4 plus kierownik) -
>negocjacje z dziesiętnikiem Paździochem przechodzą płynnie z fazy 'po
>dobroci' do fazy 'jestem wiedźmakiem sukinsynu i lepiej mnie przepuść',
>co owocuje rozkazem 'Zaporę precz' i nasi bohaterowie, pokonawszy kolejną
>przeszkodę, ruszają dalej, ku Górze, pod którą siedzi na skarbie smok
>Smaug. Wróć, znowu mi się historie popieprzyły od nadmiaru alkoholu. Na
>skarbie siedzi smok bez imienia.
>
>Po drodze spotykają całe mnóstwo fajnych osobników. Mianowicie tych,
>których wymienił wcześniej Jaskier. Rębacze są duzi i przeklinają,
>krasnoludy to plugawe i bezbożne karzełki - kompanija zacna i przez
>moment poczułem dalekie echa prozy ASa[2]. Chłopaki siedzą przy ogniu,
>gawędzą wesoło, dzielą skórę na smoku, który jeszcze pod górą siedzi,
>Jaskier brzdąka na lutni, wszyscy sączą gorzałkę ze skorpionów pędzoną i
>jest tak, że gdyby cały serial zrobiono w ten sposób, to tych recenzji by
>nie było.
>
>W następnej scenie, bardziej romantycznej, bo na brzegu jeziora i przy
>świetle księżyca, scenarzysta rzuca nieco więcej światła (metaforycznie
>rzecz jasna, bo to przecież noc ciemna i głęboka) na stosunki między
>Geraltem a Yennefer. 'Nie Geralt, nie byliśmy dla siebie stworzeni. Ja
>nie mogłam w to brnąć, wiązać się z kimś, kto wychodzi nocą i nie wiadomo
>czy wróci z jakiegoś lochu'. Tylko skąd niby otumaniony do imentu widz ma
>wiedzieć o co chodzi? Chwila czaszkowania... aha, to oni kiedyś razem
>mieszkali. Fajnie. I Yennefer chce być matką. Jeszcze fajniej. Ale
>oglądając ten odcinek nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że telewizja
>emituje je nie po kolei albo, że przynajmniej jeden gdzieś się
>zawieruszył. Nic to, bywa. Dobrze, że wcześniej czytałem opowiadania.
>
>A potem zemdliło króla. Nie, nie zeżarł świstaka, czyli szczura ani
>innego złego żarcia. On jest dusza wzniosła i delikatna i mdli go od
>gadania innych o nowych teoriach druidzkich i o zachowaniu gatunków.
>Wyjaśnia też powody, dla których ruszył na smoka. Otóż chce się skubany
>bogato ochajtać ale próchna bogdanki stają okoniem, przytaczają
>starożytnymi runami ryte przepowiednie i cytują stare kodeksy, kornik je
>trącał, w których stoi, że przyszły pan młody musi smoka położyć. No i
>Niedamir idzie kłaść chociaż na myśl o zabobonach nerw mu skacze
>okrutnie. A że durny nie jest, to z tego właśnie powodu wlecze ze sobą
>całą grupę przydupasów, cynglów i kling do wynajęcia.
>
>Następnie Borch rzuca pieniążek ale tak sprytnie, że pół karawany szlag
>trafia a Yennefer wisi na krawędzi, zaraz obok Sylwestra Stallone.
>Szczęściem Geralt, with a little help of Eyck, wyciąga ją na górę po czym
>zastrasza Boholta, zręcznym ruchem nadgarstka goli Yarpena i idzie się
>napić. A potem Eyck deklamuje. I to tak fajnie, że mało się nie
>pofajdałem ze śmiechu. Boholt obraża króla, Geralt dziękuje Eyckowi,
>atmosfera robi się gęsta, suspens, wszyscy czekają na podroby... I ten
>moment wybiera sobie Komputerowo Zanimowany Smok na swoje uroczyste
>entree. No szlag by go trafił - wyczucie ma jak bojownik Hezbollachu
>sikający na Ścianę Płaczu. I przy okazji jest złoty, piękny i mówi przez
>metalowy megafon. Jaskier to się do tego stopnia zauroczył, że zaczyna
>siać ferment, smok lata, Boholt cytuje Shreka (on gada!?!), Eyck
>deklamuje: cny smoku, gnębicielu, za mną prawość, za mną wiara, za mną
>łzy dziewic, któreś bestio od dziewictwa uwolnił i jest ogólnie zabawnie,
>głównie na udeptanej ziemii. Nie jestem znawcą broni białej, teoretykiem
>typów pancerzy i badaczem taktyki szarży konnej ale jak Eyck rusza na
>smoka, to zacząłem się śmiać. Smoki zieją ogniem, nie? No to żeby ruszyć
>na smoka, warto by było się jakoś opancerzyć. A Eyck co? Ano gówno. Konia
>okrywa derką wzorzystą, żadnych płyt pancernych nie stosując. Sam ubiera
>się w połowę zbroi, bo ja wiem, załóżmy że płytowej (no na żaden
>półpancerz mi to nie wygląda), dołem pozostawszy jeno w brązowych
>spodniach dresowych. Na głowę szłom pełny (no dobrze, że chociaż gładkie
>lico sobie dokładnie osłonił), tarczę zostawia w namiocie (nie pomoże w
>przypadku walnięcia smoczym ogonem ale od ognia siarkowego ochronić może,
>nie?), bierze krótką tyczkę do groszku zielonego i dawaj w kurcgalop. No
>szarża taka, że ziemia drży. Smok pokazuje mu język, staje na zadnich
>łapach, płoszy konia, wali woja ogonem w pysk i 'mężnego Eycka z Denesle
>można zabrać z pola, jest niezdolny do dalszej walki. O, kurwa -
>powiedział Yarpen'. Szczera prawda. 'Ten smok jest niewiarygodnie szybki,
>za szybki żeby mógł z nim walczyć człowiek' mówi Yennefer. I kusząc
>Geralta obietnicą powrotu do dawnego układu (ja gotuję, piorę, sprzątam,
>opatruję i pocieszam po walce a ty rżniesz potwory i, ostatecznie,
>czasami Triss Merigold) prosi go o ubicie niewiarygodnie szybkiego smoka.
>Tylko kurde ja tam nie widziałem żadnego szybkiego smoka, chyba mi z tej
>szybkości z kadru uciekł. Bo ten złocony Komputerowo Zanimowany Smok
>ruszał się tak, jak ja, gdy w akademiku pełzałem z imprezy do pokoju. A
>Geralt aż się zjeżył, że ktoś go chce kupić. Po czym idzie się odkuć na
>królu i taką mu mowę wstawia, że ten zawija się na pięcie (właściwie
>końskim kopycie) i w mocno przerzedzonym składzie wraca na hacjendę
>poobracać miejscowe seniority, łyknąć nieco tej zamorskiej nalewki na
>roślinie z kolcami i ukoić skołatane nerwy. I taki jest koniec
>królewskiej roszady.
>
>Na placu boju zostają sami twardziele, yo. Twardziele przeganiają
>Kozojeda, dratwa jego mać, yo. Spali nas, yo ale chędożył to pies, yo. I
>poszli z pikami (drewnianymi) na łuski żelazne, yo man. A Geralt coś wie.
>Ale nie powie, bo zna historię o Sfinksie, co to mało gadał i jako, że
>bardzo mu się spodobała, mało gada. A w tym czasie twardziele, yo,
>zaczynają od tego stresu ganiać za pasikonikami. No, tak to wygląda -
>duzi faceci biegają po trawie i coś depczą. Potem zdawało mi się, że
>zlokalizowali Bugsa w drodze do Albuquerque, bo coś szurało w trawie i
>ziemia się jakby podnosiła. Ale to nie był Królik. To było małe dziecko.
>Faktem jest, że ludziom w tamtej okolicy nie żyło się dostatnio,
>antykoncepcja stała na fatalnym poziomie w związku z czym przypadki
>porzucania małych dzieci na łące miały miejsce, o czym przekonują nas
>statystyki udostępnione nam przez miejscowe biuro wójta. Zdarzało się
>również, że podczas żniw, kmiecie prosto zapominali zabrać jedno czy
>dwójkę dzieci z pola. Znając te fakty, nie byłem zdziwiony, że w trawie
>pacholę się poniewiera do momentu, gdy zobaczyłem to dziecko. Ono było
>mocno niezdrowe. Cera jakaś taka ziemista, oczy wyłupiaste - coś jakby po
>Graves-Basedowie. A potem stwierdziłem, że oglądanie filmu z
>przeciwległego kąta pokoju, bez okularów, pozwala zachować zdrowie
>psychiczne ale odbija się znacząco na percepcji dzieła. Bo to nie dziecko
>było. To tylko Yennefer tak krzyczała (już wspominałem wcześniej o
>konstruowaniu logicznych wypowiedzi w kontekście chodzącej broni - tutaj
>mamy podobny passus) ale nie chodziło jej o małe dziecko ludzkie a o małe
>dziecko smocze. No i złapała je w podołek, zaczęła tulić i głaskać, co
>nie spodobało się Rębaczom i Yarpenowym chłopakom. Był to ostatni błąd w
>ich życiu, które zresztą nie trwało po tym zajściu nawet na tyle długo,
>żeby mogli sobie to uzmysłowić. Geralt standardowo zawirował w
>niewidocznym dla oka piruecie, ciął jednego, drugiego, trzeciego,
>czwartego... obudziłem się, dalej ciął - ciekawym kiedy zacznie pchać w
>końcu tym mieczem, bo na razie to tylko pcha co innego w co inne. Smok
>wybuchł, z wybuchu wyjechał Borch 'Kochasiu' i dwie szable. No i tego
>było za dużo dla Yarpena i reszty załogi. Dali w długą regularnie i bez
>szemrania.
>
>A potem Geralt próbował zrozumieć symbolizm sceny: no popacz pani ile się
>stało, zostaliśmy we dwoje, dziecko smoka i poeta - to pewnie coś znaczy
>ale nie wiem co. Jaskier ukrył twarz w dłoniach. Następnie zobaczyliśmy
>słońce nad chmurami - ładny landszafcik. A na końcu znowu mamy motyw
>ogniska - wszyscy siedzą, gapią się w płomienie i zastanawiają się: czy
>przeczytanie scenariusza przed wzięciem roli było faktycznie ponad moje
>siły? I jeszcze Borch bawi się w złotą rybkę i chce spełnić życzenie
>Geralta. Normalny facet zażyczyłby sobie niekłopotliwej kobiety, grubego
>konta w banku Vivaldiego, miłej chatki w dalekim księstwie i świętego
>spokoju. No ale Geralt jest nietuzinkowy i wymyśla życzenie awykonalne. A
>że bawią się przy okazji w czytanie w myślach, to widz zostaje zdurniały,
>bo nijak nie wymyśli czego to sobie zażyczył nasz wiedźmin? Czyżby
>rozumnych rządów nad Wisłą? Sam nie wiem[3]. A potem znowu gdzieś
>odjeżdżają. Wyciemnienie. No i oczywiście nie możemy zapomnieć o Jaskrze,
>który podczas listy dialogowej wyśpiewał nam.... ha, ha, ha - nabrałem
>was. Dzisiaj Jaskier nie śpiewał czwartej zwrotki ballady o zimorodku, co
>się nieźle urządził w wychodku. Dzisiaj było o księżniczce Vandzie, co
>się utopiła w Duppie bo nikt jej nie chciał. Dobranoc, dzisiaj bez
>kielicha, bo jutro do pracy.
>
>Teksty odcinka:
>To jest taka teoria ruchu, wymuszonych zleceń i walki. Ot, i cała
>tajemnica. (Geralt)
>Bo muszą - smok to nie mysz. Dużo je. (Geralt)
>Ja jestem jak okruch lodu - nie ugasisz nim pragnienia ale oparzyć się
>możesz. (Yennefer)
>Meo huana bunke de ni (Vea. Albo Tea)
>Ten smok prosi o pokój, on coś bardzo ważnego nam przekazuje (Geralt)
>To pewnie coś znaczy ale nie wiem co. (Geralt)
>
>Radek MWZ
>
>PS. Tytułem komentarza - nad dzisiejszym odcinkiem nie udało mi się
>pastwić tak zwyrodniale, jak nad poprzednimi trzema. Z prostej przyczyny
>- w końcu zamiast durnowatych patentów scenarzysty dostaliśmy więcej
>Sapkowskiego[4], czyli 'Granicę możliwości'. Duch opowiadania został z
>grubsza oddany i zachowany (mocno uproszczony ale musieli to wtłoczyć w
>45 minut stąd brak Dorregaraya, brak sporej części historii no ale to
>mogę wybaczyć od biedy), dobra Wolszczak, dobry Żebrowski, bardzo dobrzy
>Zamachowski i Chyra, w końcu przyzwoity drugi plan: Rębacze, Yarpen i
>kwadratowe chłopaki, król, kanclerz, Zerrikanki (nawet sobie je podobnie
>wyobrażałem, może trochę za mało tatuażu na twarzy miały). Opowieść
>Jaskra o truciu smoka i o cieszącym oko kurhaniku mocno zbliżona do
>pierwowzoru literackiego a przez to ciesząca ucho i oko (Zamachowski
>będzie chyba ratował ten film). I nawet było momentami śmiesznie nie z
>powodu nieporadności scenariusza a tego, co widać na ekranie. Jak do tej
>pory najlepszy odcinek. Ale nie mam złudzeń - to pewnie wypadek przy
>pracy.
>
>[1] To coś na pewno znaczy i bardzo ładnie brzmi. Powiedzcie to sobie na
>głos. Dobre? A nie mówiłem?
>[2] Boholt mówi jeden z moich ulubionych tekstów: u nas, w Crinfrid,
>trzyma się takich w obórce, na łańcuchu, i daje kawałek węgla, wtedy oni
>na ścianach cudności malują.
>[3] No dobra - wiem o co mógł poprosić Geralt ale wcześniej czytałem
>'Ostatnie życzenie' więc mi łatwiej.
>[4] Jako, że nikt nie jest doskonały, w odcinku nie znalazło się
>heroldowanie Yarpena Zigrina. A że bardzo je lubię, to przytoczę: Hej, ty
>tam! Smoku chędożony! Słuchaj, co ci rzeknie herold! Znaczy się ja! Jako
>pierwszy honorowo weźmie się za ciebie obłędny rycerz Eyck z Denesle! I
>wrazi ci kopię w kałdun, wedle świętego zwyczaju, na pohybel tobie, a na
>radość biednym dziewicom i królowi Niedamirowi! Walka ma być honorowa i
>wedle prawa, ziać ogniem nie lza, a jeno konfesjonalnie łupić jeden
>drugiego, dopokąd ten drugi nie wyzionie albo nie zemrze! Czego ci
>życzymy z duszy, serca!