MMORPG.pl
https://mmorpg.pl/

Wiedzmin cz.3
https://mmorpg.pl/viewtopic.php?f=19&t=4160
Strona 1 z 1

Autor:  Toll [ 7 paź 2002, 13:06 ]
Tytuł: 

>Majne damen und majne heren
>
>Telewizja Polska SA
>
>und
>
>Heritage Films prezentieren (proudly, of course)
>
>Wiedźmin
>
>Odcinek 3
>
>Człowiek - pierwsze spotkanie
>
>Do raportu pokontrolnego siadam niemiedlienna bo odcinek dzisiejszy
>spotęgował moje zdumienie, w które wprawił mnie odcinek poprzedni. Oraz,
>jak już napomykałem, zamęt grubymi nićmi szyty. Odcinek oczywiście
>nagrałem (wieczorem go skasuję, bo Absolwent w TV4 do nagrania czeka)
>żeby żadnej sceny nie pominąć i sprawę zdać jak należy i z detalami.
>Lecimy z koksem, bo odcinek był rzadkiej urody (pozwolicie, że będzie to
>moje zawołanie - krasnoludy miały swoją słynną mahakamską pieśń bojową
>[1] - ja będę miał swoje leitmotivowe zawołanie).
>
>Dzisiejszy odcinek sponsorują literki: k jak kobiety (znowu), s jak
>samarytanizm i seksu próby, h jak harlekina książki oraz l czyli ludzie
>jak potwory. Po krótkim bloku reklamowym, zapraszamy na projekcję.
>
>Od razu słowo dla tych, którzy nie oglądali - żałujcie ludzie, żałujcie
>bo działo się co niemiara [2]. Odcinek dzisiejszy zaczyna się od
>naruszenia przepisów ruchu po traktach bitych. Geralt próbuje włączyć się
>do ruchu, zatrzymuje się, rozgląda się w lewo, w prawo, widzi
>nadjeżdżający z jego lewej strony pojazd (koń+jeździec), włącza
>kierunkowskaz (konkretnie sygnalizuje zamiar skrętu w lewo uniesieniem
>lewicy) i licząc na to, że prujący jak szatan jeździec zastosuje się do
>przepisów, daje koniowi lekko z pięt w boki. Na szczęście Geralt
>zastosował zasadę ograniczonego zaufania do innych użytkowników traktu i
>uniknął w ten sposób wypadku [3]. Bo koleś na koniu, nie zważając na
>regułę prawej ręki i przepisy uzupełniające (przecież to było
>skrzyżowanie dróg równorzędnych), przemknął chyłkiem, jakby mu się bardzo
>śpieszyło. Widno kurier carski Michał Strogow mu było. Ale za bardzo
>odeszliśmy od głównych zdarzeń. Otóż Geralt wydalił się tydzień temu z
>Kaer Morhen i ruszył na szlak. A co widział i co przeżył, odcinków kilka
>następnych wam opowie. Będą też kąski smakowite jak choćby jeden, z
>dzisiejszych sekwencji otwierających: Geralt śpi w lesie, noc ciemna
>dokoła, ogień wesoło buzuje ale widno wiedźmin wrzucił za dużo mokrego
>drewna do ogniska, bo dymu kolumny wielkie pną się ku niebu. To znaczy
>pięłbyby się gdyby nie podmuchy wiatru niesfornego. Który to wiatr
>nawiewa dym prosto na Geralta, który położył się gdzieś tak z pół metra
>od ognia. Każdy kto zasnął przy ognisku alkoholem zmroczony, wie, że jest
>to fizyczna niemożliwość. Nawet przez opary etoha, docierają do człowieka
>dwie rzeczy: 'Jest mi gorąco w pysk (a właściwie to mi się brwi i rzęsy
>chyba palą)' oraz 'Coś tu śmierdzi tak, że łzawią oczy i nie jest to
>wcale mój paw'. I wtedy, w zależności od stanu zaawansowania zgonu, albo
>sami odpełzamy od ognia albo rzęzimy prośbę o pomoc, kumple odciągają nas
>kawałek, rzucają nieopodal, w krzaki mokre i gra muzyka (ta Bonhartowa).
>No ale Geralt jest mutantem i nic nie czuje. I już wiem dlaczego mu
>później Cykada powie: Dym w oczy, wiedźminie, nic, aby dym w oczy. Miał
>skubany rację - Geralt trenował od samego początku. To na razie tyle
>dygresji, przejdźmy do dania zasadniczego. Orkiestra, tusz.
>
>Pierwsze spotkanie z ludźmi odbyło się w cyrkumstancjach nad wyraz
>gwałtownych. A konkretnie, tadam, (tutaj miłośnicy Sagi niech może
>przysiądą) Geralt spotyka Renfri. Ale nie w Blaviken, nie, to by było dla
>Szczerbica za mało wydumane. On ją spotyka w tej chwili, która
>zdeterminowała cały późniejszy los Dzierzby. Otóż grupa żołdaków, z
>poduszczenia Aridei, wlecze Renfri do lasu, coby ją tam ubić. O żadnym
>Przekleństwie Czarnego Słońca nie wspomina się słowem, więc domniemywam,
>że macosze po prostu pasierbica się znudziła (a nie, przepraszam -
>żołnierze mamroczą coś o mutantce). No i wloką ją po trakcie, potem po
>ziemi, już wyciągnęli żelazo z jaszczura, już mają je zatopić w
>niezbędnych od normalnego funkcjonowania organach wewnętrznych gdy ta
>mała lolitka zagaja znienacka: dzielni wojowie, poniechajcie mnie
>niewinnej, cnotliwej, nieruszanej i czystej. Zamiast przygważdżać mnie do
>ziemi mieczami stalowemi, możecie mnie przygwoździć khem, khem, khem....
>Znaczy w miesto krwawej rzeźni, proponuje im pochędóżkę na łonie natury.
>No a potem jak to w kiepskich filmach - funkcje myślenia u dowódcy
>inkryminowanych żołdaków przejmuje mózg w pantalonach, zaczyna kombinować
>i gmyrać coś przy rozporku, pcha się dziewczęciu w międzynoże, mała sadzi
>mu sztylecik srebrzony w arterie, on rycząc pada, reszta dobiega i
>zamiast ciachnąć od razu kosą, to próbują też załapać się na odrobinę
>radochy widocznie (widziałem na stop-klatce jak macają ją po piersiach
>łapami). No i te wszystkie krzyki ściągają z lasu Geralta (pewnie ten dym
>go w końcu wkurwił do tego stopnia, że wstał). I zaczyna się drętwa mowa:
>ona mutantka, ja też mutant, ręka do noża, unik, laparotomia (flaki na
>wierzchu, znaczy się), garota na szyi Geralta (ale amatorska, bo ze
>zwykłego sznura a nie struny fortepianowej), blok, kosa w brzuch
>następnego (tylko ten kutas zdradziecki ciągle mnie dusi w szyję, co za
>bardacha, aż zapomniałem tego całego aikido), oczy w głąb oczodołów,
>tlenuuuuu.... aaaarghhhh.... Na szczęście nadjeżdża stary receptor i
>szyje z łuku w plecy szalonego dusiciela. Po czym dobija go
>konfesjonalnie, mieczem. A potem wstawia Geraltowi drętwą gadkę o
>potworach, ludziach, zapodaje mu traktat o dobrej robocie i napomyka o
>wyrzynaniu połowy ludzkości. Tradycyjne teksty o kodeksie wiedźmińskim
>też wstawia. Kupa dobrej zabawy. Aha, receptora pogonili ciupasem z Kaer
>Morhen na trakt, stąd jego pojawienie się znienacka. No i po brawurowej
>partii dialogowej (jest też o przeznaczeniu, to musi coś znaczyć),
>rozchodzą się. I stary nie chce się przedstawić nawet na odchodne.
>
>Następnie Geralt dogania Renfri i zabiera ją ze sobą. I jadą, jadą,
>jadą i rozmawiają. Dowiadujemy się, że wiedźminowi nie wolno np. zabić
>człowieka. Z ciekawszych kawałków, to znowu widzimy elfy podczas akcji
>przesiedleniowej (w góry je pędzi żołdactwo). Nie muszę wspominać, że
>elfy wyglądają jak dziady borowe, lekko tylko oczyszczone z igliwia i
>listowia, twarze żulii spod Dworca Chaosu - Isengrim Faoiltairna każden
>jeden po prostu (no ale tamten był paskudny, bo blizna mu twarz cięła a
>ci obleśni naturalnie, że tak powiem). No i te kultowe w niektórych
>kręgach, mundurki z samodziału - nawet te z Matriksa były bardziej
>gustowne. Ręce po prostu opadają. A potem Geralt z Renfri zatrzymują się
>na śniadanie na trawie, podczas którego (uwaga - fanowie Sagi, żarcie i
>picie na bok) Renfri prosi Geralta, żeby zawiózł ją do Mahakamu gdzie
>grasuje banda siedmiu gnomów, którzy radośnie napadają podróżnych, łupią
>kupców i przyjmą Renfri z otwartymi ramionami. Mi ramiona opadły. Zaraz
>po tym, jak szczęka boleśnie obiła mi przyrodzenie. Następnie gwałt się
>gwałtem odciska: Renfri straszy Geralta, że go zakapuje. Geralt straszy
>Renfri, że zabierze ją do Kaer Morhern gdzie przerobią ją w wiedźminkę i
>wykasują pamięć. Ożesz w mordę, co to jest, ja się pytam.
>
>Uwaga, młodzieży, do kuchni po kanapki, znowu będzie o dupie. Ponieważ
>żadne słowa tego nie oddadzą, zacytuję dosłownie. Osoby o słabych nerwach
>- przerwa reklamowa.
>G: Jesteś jeszcze dzieckiem.
>R: (zalotnie) Nie jestem dzieckiem. Możesz się o tym przekonać. Chcesz?
>Jestem kobietą. Ty chyba nie możesz, co?
>
>Nie wiem jak wy, ja umarłem ze śmiechu. No dobra, domykajmy rozdział z
>Renfri. Bohaterowie wjeżdżają do wąwozu - wiadomo, Mahakam to góry a góry
>to wąwozy. Tylko ten wąwóz jakiś mały. W wąwozie onym atakuje ich jakiś
>wypierdek przybrudzony z lekka i krzyczy, że mój jest ten kawałek wąwozu,
>paszli won, bo kikizmorą poszczuję a jak się nie podoba to chędożył was
>pies. Renfri daje mu w ryja, nazywa parobkiem i każe się prowadzić do
>starszego, z którym prowadzi bardzo burzliwe negocjacje dotyczące
>supremacji w grupie. Polegają one na machnięciu ręką (Renfri) i
>pokazaniu, że jest w porzo (Wódz Bandy Siedmiu Gnomów). W wyniku
>bilateralnych umów, przywództwo w bandzie przejmuje trzynastoletnia
>kobieta - Judeański Front Ludowy mógłby się wiele nauczyć w temacie
>'supremacja światowa w pół roku'. Idę sobie strzelić baniaka, bo na
>trzeźwo nie idzie pisać tych bredni. Aha, w międzyczasie Geralt młynkuje
>kilka razy kataną i przegania sześciu twardzieli z bandy. I powiem wam,
>że jakby mnie taka banda napadła na trakcie, to nie musieliby wyciągać
>broni. Zabiliby mnie śmiechem - kto widział postrach gościńców, duktów,
>traktów i przecinek leśnych, ten wie.
>
>Następnie Geralt przyjeżdża do MIASTA. Szuka mianowicie potworów do
>zabicia, których w tym akurat mieście nie ma. No to napić się trzeba, bo
>i Żebrowskiemu widocznie przestaje ten scenariusz pasować. A gdzie się
>napić? W karczmie. W którym to lokalu rozrywkowym, Geralt, w celu
>zatrzymania eksodusu gości z onej knajpy, wygłasza tekst: jestem
>wiedźminem a nie zbójem (swobodna interpretacja). Po czym kładzie się za
>piecem. Pozwólcie, że i ja się na chwilę położę, bo siły tracę jak na to
>patrzę.
>
>A wieczorem, w tej samej karczmie, Falwick, sukinsyn straszny, zaczyna
>knuć, jakby tu się wbić klinem. Nie, nie w kobietę. W Brokillon. Chce
>driadom narobić koło pióra. I kombinuję wielką akcję janterwencyjną:
>Levecque pójdzie prawą stroną, Erwyl wraz z cieślami, smolarzami i
>drwalami lewą a środkiem puścimy czołgi i konnicę. I szlus. Plan zaiste
>diaboliczny. Potem, pewnie dla poprawienia sobie nastroju, Levecque
>zabija karczmarza. Ale nie do końca, bo po wyjściu spiskowców (tacy z
>nich spiskowcy, jak z mysiej...) karczmarz (niedobity) każe Geraltowi
>(który przyczaił się za piecem na czas knucia) wysłać gołębie (czaiły się
>na strychu) z korą brzozową (czaiła się obok gołębi). Przyczajony tygrys,
>ukryty smok jak pragnę zdrowia.
>
>Potem są dymy w dolinie a Geralt po raz pierwszy używa organicznego
>mikrofonu kierunkowego (wyjaśnię w dalszej części o co chodzi). A im
>dalej w las, tym więcej trupów najeżonych strzałami, niczym Jeż z
>Erlenwaldu (Szczerbic chyba czytał sagę, bo nawiązuje do Duny'ego w
>każdym prawie odcinku). I wreszcie nadchodzi wyczekany przez wszystkich
>moment: POTWÓR. Na środku polany siedzi dziewcze hoże i piękne,
>wymalowane w barwy zielonkawe z białą, pionową kreską na twarzy (dziadek
>Freud miałby coś pewnie na ten temat do powiedzenia). Za nim, w krzakach
>i poszyciu leśnym, pełza POTWÓR (skolopendromorf? czy jakiś inny wij?).
>Geralt łapie za kosę, ciach, ciach i potwór podaje tyły (metaforycznie,
>rzecz jasna). A potem widzimy jak Geralt pojmuje medycynę alternatywną.
>Najpierw ucina mieczem kawałek strzały (ten z lotką) sterczący z pleców
>driady. Potem resztę strzały przeciąga przez ranę (szczęśliwie nie
>wywlekając płuc na światło dzienne) tak zręcznie, że pacjentka nie mdleje
>z bólu. Następnie... młodzieży, czas jakieś kanapki kolacyjne zmontować -
>won do kuchni, zaczyna ssać pierś młodej driady. Nie, no spoko - bez
>pedofilii. Strzała była zatruta a Geralt, obnażywszy z lekka driadę,
>wysysa ranę - swoją drogą całkiem zgrabna dziurka. Ten moment wybiera
>sobie wij na powrót: nie skumawszy aluzji 'paszoł won' wraca i Geralt
>musi mu jednak urżnąć łeb ale na szczęście żadnych zakłóceń równowagi nie
>stwierdzono. Przez następne kilka minut Geralt ponownie obnaża pierś
>driady (nie ślińcie się - nic nie widać), przemywa ranę i czyni jakieś
>okłady z wiedźmińskich ziół. Myje też biedną dziewczynę z farby
>zielonkawej (moim zdaniem w farbie wyglądała lepiej) i ogólnie jest
>sielanka nad pięknym, modrym Dunajcem.
>
>A tymczasem, za Pagórkiem: Falwick każe wycofywać się do Nastroga a 14
>pojmanych driad - powiesić. Taki z niego zimny drań.
>
>Ale wróćmy nad malownicze przełomy Dunajca: Morenn (ta driada) odzyskuje
>przytomność na dobre i przyłapawszy Geralta na babskim zajęciu (szyje jej
>suknię), zaczyna go indagować. No wiecie, ktoś ty, jak masz na imię, co
>zamierzasz. A w następnym ujęciu mamy kolejne użycie organicznego
>mikrofonu kierunkowego. Pozwolę sobie dać dokładniejszą relację: Geralt
>chce iść, bo widzi typów szemranych, Morenn mówi nie idź, on mówi:
>dobrze, nie pójdę ale się nie wystrasz, bo snifnę trochę eliksiru w
>proszku, zacznę wyglądać paskudnie ale usłyszę tych gości z daleka. I
>snifuje, a właściwie łyka eliksira (w proszku), bladość spowija jego
>lico, oczy mu czernieją - wypas na maksa. I słuch mu się wyostrza a ta
>durna baba oczywiście ten moment wybiera na pogaduchy. Dlaczego mnie
>ratowałeś? Nie jesteś wcale brzydki. Polubiłam Cię. I nie wiemy, czy
>Geralt cokolwiek usłyszał, czy cały eliksir poszedł w p...u. To znaczy
>usłyszał tyle, że najemnicy ciągną tutaj ćmą wielką więc złapał Morenn za
>rękę, wsadził na konia i do Brokilonu powiózł. W międzyczasie okazało
>się, że kolejna małolata (znaczy Morenn) leci na niego i każe się całować
>w krzakach. Co też Geralt czyni, ale jakoś tak bez widocznego zapału
>(trzeba chłopakowi przyznać rację - Moren wygląda średnio apetycznie ze
>skołtunionymi włosami i w sukni z worka po kartoflach. Dopiero po kąpieli
>zaczyna prezentowa się bardziej apetycznie). Potem jest jeszcze kilka
>scen bardziej romantycznych, aż w końcu nasi wędrowcy napotykają na swej
>drodze niedobitki grupy uderzeniowej Levecque (chociaż Morenn mówiła:
>Geralt, to zły dotyk tfu... zła droga, nie idźmy nią, bo z niej się nie
>wraca ale ten nie posłuchał i, z wdziękiem Marlowe'a, wpierniczył się w
>kolejne kłopoty).
>
>I mamy zadymę: Levecque znajduje w trokach Geralta miecz i każe pojmać
>naszych bohaterów (Bóg jeden wie dlaczego, bo przecież Geralt ma
>wiedźmiński miecz przewieszony na plecach). Wiedźmin ryczy strasznie, koń
>z Morenn na grzbiecie ucieka, ci nieszczęśnicy, którzy atakują Geralta,
>osierocają momentalnie swoje dziatki i owdowiają białki, potem Geralt
>wali w nadbiegających łuczników znakiem Aard (no, takim znakiem uderzył w
>książce, co prawda nie w łuczników a w ziemię przed nimi, coby wzbić
>kurzawę, ale doprawdy, nie musicie się tak czepiać szczegółów), Jurghans
>chce przeszyć bez ochyby szypem niechybnym Geralta ale Levecque nie
>pozwala, mówiąc 'mój ci on, mój'. I zaczyna się siekanina. Trwa całe 18
>sekund (nie liczę początkowego prężenia muskułów i szpanowania mieczami)
>i Geralt zarzyna oponenta. Wartym uwagi zdaje się być sposób sfilmowania
>owej sceny. Efekt zdynamizowania pojedynku osiągnięto bardzo prostymi,
>żeby nie rzec, prostackimi, metodami. Otóż nakręcono toto z kilku kamer,
>pocięto taśmy na półsekundowe kawałki, rzucono nimi o podłogę po czym
>wybrano 40 sztuk, zlepiono do kupy z grubsza chronologicznie i wmontowano
>w film. No palce lizać, Blade się chowa a Hollywood klęka z zachwytu i
>uczy się od naszych mistrzów. O czym to ja, aha - Geralt zachlastał
>wroga, reszta oddziału chce przeszyć naszego bohatera stadem bełtów. Czy
>to możliwe, żeby główny bohater zginął w 3 odcinku? Już zwątpiłem, gdy
>nagle... Gdy nagle..... Gdy nagle z nieba spada deszcz. Oczywiście letni
>deszczyk nie jest czymś, co może rozproszyć łuczników, zmącić ich wzrok i
>uratować Geralta, dlatego też z nieba spada deszcz strzał. Pamiętacie
>Bravehearta? No właśnie - obserwujemy tutaj coś podobnego. I soldateska w
>ciągu sekundy wali się pokotem na łączkę. Najbardziej skutecznie rażą
>plastikowe strzały barwy zielonej - te od wyczynowych łuków sportowych. A
>Geralt stoi na tej łączce z miną dziecka, któremu duży, podwórkowy
>chuligan zabrał ciastko. Niby miłe to, że ryja nie obił ale ciastko fajne
>było. A tu z ciastka, znaczy z jatki nici.
>
>I wreszcie sekwencja finałowa - jakaś zielona zdzira wyłazi z jeziora
>tfu... wróć, z krzaków i deklamuje: pójdź za mną Gwynnbleid. Po czym
>raźnym krokiem marszowym udaje się do supertajnego serca Brokilonu. A
>zdurniały do imentu Geralt za nią. A w sercu spotyka Eithne (wypacykowana
>Dorota Kamińska, o dziwo nie deklamująca), która mu mówi, że też jakoś
>nie lubi wiedźminów ale zaprosiła go do środka, bo ocalił Morenn. I tak
>sobie monologuje ta królowa, mówi, że Geralt jest inny, że Morenn go
>wybrała (co to k... jest, inkryminowany Harlekin?) ale Geralt odbija
>piłeczkę i mówi, że on jest zmutowany i nie ma uczuć, nie potrafi kochać
>i dajcie mi wszyscy święty spokój. Eithne na takie dictum stwierdza, że
>Geralt sam musi dać kosza Morenn, bo ten związek nie rokuje: driada w
>lesie, mąż w permanentnej delegacji a z racji zawodu, to pewnie kołatka
>będzie się grzać od licznych wizyt płatnych morderców, łowców głów,
>agentów wywiadów różnych i wkurzonych czarodziejek. Trwały rozkład
>pożycia małżeńskiego najdalej po kwartale i nie ma sensu ciągnąć tego
>toksycznego związku i trzeba to przeciąć. Co Morenn przyjmuje z dużym
>spokojem, bo sama chyba doszła do podobnych konstatacji. A na pożegnanie
>mówi jeszcze Geraltowi: jak usłyszy szum drzew to masz mnie sobie
>przypomnieć, zrozumiano? A teraz idź. I poszedł. A potem rozpalił ogień w
>miejscu, w którym go palić nie wolno, usiadł i zaczął grzebać w żarze
>patykiem, myśląc: następnym razem najpierw przeczytam scenariusz a
>dopiero potem wezmę rolę. Wyciemnienie. No i oczywiście nie możemy
>zapomnieć o Jaskrze, który podczas listy dialogowej wyśpiewał nam trzecią
>zwrotkę ballady o zimorodku, co spędził urlop w wychodku. A teraz idę na
>kielicha, bo na trzeźwo ten film jest nie do przełknięcia.
>
>
>Teksty odcinka [4]:
>'Nie znasz się na tych stworach ale chcą cie pożreć. To pewne' (Geralt)
>'Nie bój się, nie jestem człowiekiem' (Geralt)
>'A co to jest? Sproszkowany eliksir' (Geralt)
>'Geralt, pocałuj mnie. Nie myśl, tylko zrób to szybko' (Morenn)
>
>Radek MWZ
>
>[1] Ponieważ film swoją urodą tylko nieznacznie przewyższa (a złośliwcy
>twierdzą, że ustępuje) rozmazaną po betonie substancję, wieńczącą proces
>trawieniowy, pozwolę sobie od czasu do czasu, w tekście bądź w formie
>przypisów, wrzucić jakiś smakowity kawałek z książek, które tak brutalnie
>spacyfikowano w filmie. Wiecie - odtrutka taka. A słynna mahakamska pieśń
>bojowa idzie tak:
>
>Hoooouuuu! Hooouuu! Hou!
>Czekajcie, klienty!
>Wnet wam pójdzie w pięty!
>Rozleci się ten budel!
>Aż po fundamenty!
>Hoooouuuu! Hooouuu! Hou!
>
>[2] To będzie moje drugie leitmotivowe zawołanie, dobra?
>[3] Co chciałbym zadedykować wszystkim uczestnikom scrosspostowanego
>wštku wiadomego.
>[4] Ponieważ warto zachować pewne nieśmiertelne frazy
>dla potomności, stwierdziłem, że zerżnę patent od Eloya i będę wrzucał co
>smakowitsze kwestie, wyprodukowane przez scenarzystę, na którego dupę
>znajdzie się kłonica. A poza tym jest szansa, że wyłapię inne perły niż
>Eloy i zabawy będzie więcej.

Autor:  Ashton Anchors [ 7 paź 2002, 21:22 ]
Tytuł: 

Nie zakładaj więcej topiców

Autor:  Nishruu [ 8 paź 2002, 06:13 ]
Tytuł: 

A czemu nie? Chetnie poczytalbym reszte "przygod Wiedzmina" w takiej aranzacji. Ty za to mozesz nie odgrzebywac wiecej wiekowych topikow i dopisywac czegos w stylu "tak, zgadzam sie..." or smth...

Autor:  Alkirion [ 8 paź 2002, 17:06 ]
Tytuł: 

swietne sa te recenzje :grin:

Autor:  Ashton Anchors [ 9 paź 2002, 07:00 ]
Tytuł: 

....

Strona 1 z 1 Strefa czasowa: UTC + 1
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group | Copyright © 2001-2012 MMORPG.pl Team