MMORPG.pl https://mmorpg.pl/ |
||
Wiedzmin cz.3 https://mmorpg.pl/viewtopic.php?f=19&t=4160 |
Strona 1 z 1 |
Autor: | Toll [ 7 paź 2002, 13:06 ] |
Tytuł: | |
>Majne damen und majne heren > >Telewizja Polska SA > >und > >Heritage Films prezentieren (proudly, of course) > >Wiedźmin > >Odcinek 3 > >Człowiek - pierwsze spotkanie > >Do raportu pokontrolnego siadam niemiedlienna bo odcinek dzisiejszy >spotęgował moje zdumienie, w które wprawił mnie odcinek poprzedni. Oraz, >jak już napomykałem, zamęt grubymi nićmi szyty. Odcinek oczywiście >nagrałem (wieczorem go skasuję, bo Absolwent w TV4 do nagrania czeka) >żeby żadnej sceny nie pominąć i sprawę zdać jak należy i z detalami. >Lecimy z koksem, bo odcinek był rzadkiej urody (pozwolicie, że będzie to >moje zawołanie - krasnoludy miały swoją słynną mahakamską pieśń bojową >[1] - ja będę miał swoje leitmotivowe zawołanie). > >Dzisiejszy odcinek sponsorują literki: k jak kobiety (znowu), s jak >samarytanizm i seksu próby, h jak harlekina książki oraz l czyli ludzie >jak potwory. Po krótkim bloku reklamowym, zapraszamy na projekcję. > >Od razu słowo dla tych, którzy nie oglądali - żałujcie ludzie, żałujcie >bo działo się co niemiara [2]. Odcinek dzisiejszy zaczyna się od >naruszenia przepisów ruchu po traktach bitych. Geralt próbuje włączyć się >do ruchu, zatrzymuje się, rozgląda się w lewo, w prawo, widzi >nadjeżdżający z jego lewej strony pojazd (koń+jeździec), włącza >kierunkowskaz (konkretnie sygnalizuje zamiar skrętu w lewo uniesieniem >lewicy) i licząc na to, że prujący jak szatan jeździec zastosuje się do >przepisów, daje koniowi lekko z pięt w boki. Na szczęście Geralt >zastosował zasadę ograniczonego zaufania do innych użytkowników traktu i >uniknął w ten sposób wypadku [3]. Bo koleś na koniu, nie zważając na >regułę prawej ręki i przepisy uzupełniające (przecież to było >skrzyżowanie dróg równorzędnych), przemknął chyłkiem, jakby mu się bardzo >śpieszyło. Widno kurier carski Michał Strogow mu było. Ale za bardzo >odeszliśmy od głównych zdarzeń. Otóż Geralt wydalił się tydzień temu z >Kaer Morhen i ruszył na szlak. A co widział i co przeżył, odcinków kilka >następnych wam opowie. Będą też kąski smakowite jak choćby jeden, z >dzisiejszych sekwencji otwierających: Geralt śpi w lesie, noc ciemna >dokoła, ogień wesoło buzuje ale widno wiedźmin wrzucił za dużo mokrego >drewna do ogniska, bo dymu kolumny wielkie pną się ku niebu. To znaczy >pięłbyby się gdyby nie podmuchy wiatru niesfornego. Który to wiatr >nawiewa dym prosto na Geralta, który położył się gdzieś tak z pół metra >od ognia. Każdy kto zasnął przy ognisku alkoholem zmroczony, wie, że jest >to fizyczna niemożliwość. Nawet przez opary etoha, docierają do człowieka >dwie rzeczy: 'Jest mi gorąco w pysk (a właściwie to mi się brwi i rzęsy >chyba palą)' oraz 'Coś tu śmierdzi tak, że łzawią oczy i nie jest to >wcale mój paw'. I wtedy, w zależności od stanu zaawansowania zgonu, albo >sami odpełzamy od ognia albo rzęzimy prośbę o pomoc, kumple odciągają nas >kawałek, rzucają nieopodal, w krzaki mokre i gra muzyka (ta Bonhartowa). >No ale Geralt jest mutantem i nic nie czuje. I już wiem dlaczego mu >później Cykada powie: Dym w oczy, wiedźminie, nic, aby dym w oczy. Miał >skubany rację - Geralt trenował od samego początku. To na razie tyle >dygresji, przejdźmy do dania zasadniczego. Orkiestra, tusz. > >Pierwsze spotkanie z ludźmi odbyło się w cyrkumstancjach nad wyraz >gwałtownych. A konkretnie, tadam, (tutaj miłośnicy Sagi niech może >przysiądą) Geralt spotyka Renfri. Ale nie w Blaviken, nie, to by było dla >Szczerbica za mało wydumane. On ją spotyka w tej chwili, która >zdeterminowała cały późniejszy los Dzierzby. Otóż grupa żołdaków, z >poduszczenia Aridei, wlecze Renfri do lasu, coby ją tam ubić. O żadnym >Przekleństwie Czarnego Słońca nie wspomina się słowem, więc domniemywam, >że macosze po prostu pasierbica się znudziła (a nie, przepraszam - >żołnierze mamroczą coś o mutantce). No i wloką ją po trakcie, potem po >ziemi, już wyciągnęli żelazo z jaszczura, już mają je zatopić w >niezbędnych od normalnego funkcjonowania organach wewnętrznych gdy ta >mała lolitka zagaja znienacka: dzielni wojowie, poniechajcie mnie >niewinnej, cnotliwej, nieruszanej i czystej. Zamiast przygważdżać mnie do >ziemi mieczami stalowemi, możecie mnie przygwoździć khem, khem, khem.... >Znaczy w miesto krwawej rzeźni, proponuje im pochędóżkę na łonie natury. >No a potem jak to w kiepskich filmach - funkcje myślenia u dowódcy >inkryminowanych żołdaków przejmuje mózg w pantalonach, zaczyna kombinować >i gmyrać coś przy rozporku, pcha się dziewczęciu w międzynoże, mała sadzi >mu sztylecik srebrzony w arterie, on rycząc pada, reszta dobiega i >zamiast ciachnąć od razu kosą, to próbują też załapać się na odrobinę >radochy widocznie (widziałem na stop-klatce jak macają ją po piersiach >łapami). No i te wszystkie krzyki ściągają z lasu Geralta (pewnie ten dym >go w końcu wkurwił do tego stopnia, że wstał). I zaczyna się drętwa mowa: >ona mutantka, ja też mutant, ręka do noża, unik, laparotomia (flaki na >wierzchu, znaczy się), garota na szyi Geralta (ale amatorska, bo ze >zwykłego sznura a nie struny fortepianowej), blok, kosa w brzuch >następnego (tylko ten kutas zdradziecki ciągle mnie dusi w szyję, co za >bardacha, aż zapomniałem tego całego aikido), oczy w głąb oczodołów, >tlenuuuuu.... aaaarghhhh.... Na szczęście nadjeżdża stary receptor i >szyje z łuku w plecy szalonego dusiciela. Po czym dobija go >konfesjonalnie, mieczem. A potem wstawia Geraltowi drętwą gadkę o >potworach, ludziach, zapodaje mu traktat o dobrej robocie i napomyka o >wyrzynaniu połowy ludzkości. Tradycyjne teksty o kodeksie wiedźmińskim >też wstawia. Kupa dobrej zabawy. Aha, receptora pogonili ciupasem z Kaer >Morhen na trakt, stąd jego pojawienie się znienacka. No i po brawurowej >partii dialogowej (jest też o przeznaczeniu, to musi coś znaczyć), >rozchodzą się. I stary nie chce się przedstawić nawet na odchodne. > >Następnie Geralt dogania Renfri i zabiera ją ze sobą. I jadą, jadą, >jadą i rozmawiają. Dowiadujemy się, że wiedźminowi nie wolno np. zabić >człowieka. Z ciekawszych kawałków, to znowu widzimy elfy podczas akcji >przesiedleniowej (w góry je pędzi żołdactwo). Nie muszę wspominać, że >elfy wyglądają jak dziady borowe, lekko tylko oczyszczone z igliwia i >listowia, twarze żulii spod Dworca Chaosu - Isengrim Faoiltairna każden >jeden po prostu (no ale tamten był paskudny, bo blizna mu twarz cięła a >ci obleśni naturalnie, że tak powiem). No i te kultowe w niektórych >kręgach, mundurki z samodziału - nawet te z Matriksa były bardziej >gustowne. Ręce po prostu opadają. A potem Geralt z Renfri zatrzymują się >na śniadanie na trawie, podczas którego (uwaga - fanowie Sagi, żarcie i >picie na bok) Renfri prosi Geralta, żeby zawiózł ją do Mahakamu gdzie >grasuje banda siedmiu gnomów, którzy radośnie napadają podróżnych, łupią >kupców i przyjmą Renfri z otwartymi ramionami. Mi ramiona opadły. Zaraz >po tym, jak szczęka boleśnie obiła mi przyrodzenie. Następnie gwałt się >gwałtem odciska: Renfri straszy Geralta, że go zakapuje. Geralt straszy >Renfri, że zabierze ją do Kaer Morhern gdzie przerobią ją w wiedźminkę i >wykasują pamięć. Ożesz w mordę, co to jest, ja się pytam. > >Uwaga, młodzieży, do kuchni po kanapki, znowu będzie o dupie. Ponieważ >żadne słowa tego nie oddadzą, zacytuję dosłownie. Osoby o słabych nerwach >- przerwa reklamowa. >G: Jesteś jeszcze dzieckiem. >R: (zalotnie) Nie jestem dzieckiem. Możesz się o tym przekonać. Chcesz? >Jestem kobietą. Ty chyba nie możesz, co? > >Nie wiem jak wy, ja umarłem ze śmiechu. No dobra, domykajmy rozdział z >Renfri. Bohaterowie wjeżdżają do wąwozu - wiadomo, Mahakam to góry a góry >to wąwozy. Tylko ten wąwóz jakiś mały. W wąwozie onym atakuje ich jakiś >wypierdek przybrudzony z lekka i krzyczy, że mój jest ten kawałek wąwozu, >paszli won, bo kikizmorą poszczuję a jak się nie podoba to chędożył was >pies. Renfri daje mu w ryja, nazywa parobkiem i każe się prowadzić do >starszego, z którym prowadzi bardzo burzliwe negocjacje dotyczące >supremacji w grupie. Polegają one na machnięciu ręką (Renfri) i >pokazaniu, że jest w porzo (Wódz Bandy Siedmiu Gnomów). W wyniku >bilateralnych umów, przywództwo w bandzie przejmuje trzynastoletnia >kobieta - Judeański Front Ludowy mógłby się wiele nauczyć w temacie >'supremacja światowa w pół roku'. Idę sobie strzelić baniaka, bo na >trzeźwo nie idzie pisać tych bredni. Aha, w międzyczasie Geralt młynkuje >kilka razy kataną i przegania sześciu twardzieli z bandy. I powiem wam, >że jakby mnie taka banda napadła na trakcie, to nie musieliby wyciągać >broni. Zabiliby mnie śmiechem - kto widział postrach gościńców, duktów, >traktów i przecinek leśnych, ten wie. > >Następnie Geralt przyjeżdża do MIASTA. Szuka mianowicie potworów do >zabicia, których w tym akurat mieście nie ma. No to napić się trzeba, bo >i Żebrowskiemu widocznie przestaje ten scenariusz pasować. A gdzie się >napić? W karczmie. W którym to lokalu rozrywkowym, Geralt, w celu >zatrzymania eksodusu gości z onej knajpy, wygłasza tekst: jestem >wiedźminem a nie zbójem (swobodna interpretacja). Po czym kładzie się za >piecem. Pozwólcie, że i ja się na chwilę położę, bo siły tracę jak na to >patrzę. > >A wieczorem, w tej samej karczmie, Falwick, sukinsyn straszny, zaczyna >knuć, jakby tu się wbić klinem. Nie, nie w kobietę. W Brokillon. Chce >driadom narobić koło pióra. I kombinuję wielką akcję janterwencyjną: >Levecque pójdzie prawą stroną, Erwyl wraz z cieślami, smolarzami i >drwalami lewą a środkiem puścimy czołgi i konnicę. I szlus. Plan zaiste >diaboliczny. Potem, pewnie dla poprawienia sobie nastroju, Levecque >zabija karczmarza. Ale nie do końca, bo po wyjściu spiskowców (tacy z >nich spiskowcy, jak z mysiej...) karczmarz (niedobity) każe Geraltowi >(który przyczaił się za piecem na czas knucia) wysłać gołębie (czaiły się >na strychu) z korą brzozową (czaiła się obok gołębi). Przyczajony tygrys, >ukryty smok jak pragnę zdrowia. > >Potem są dymy w dolinie a Geralt po raz pierwszy używa organicznego >mikrofonu kierunkowego (wyjaśnię w dalszej części o co chodzi). A im >dalej w las, tym więcej trupów najeżonych strzałami, niczym Jeż z >Erlenwaldu (Szczerbic chyba czytał sagę, bo nawiązuje do Duny'ego w >każdym prawie odcinku). I wreszcie nadchodzi wyczekany przez wszystkich >moment: POTWÓR. Na środku polany siedzi dziewcze hoże i piękne, >wymalowane w barwy zielonkawe z białą, pionową kreską na twarzy (dziadek >Freud miałby coś pewnie na ten temat do powiedzenia). Za nim, w krzakach >i poszyciu leśnym, pełza POTWÓR (skolopendromorf? czy jakiś inny wij?). >Geralt łapie za kosę, ciach, ciach i potwór podaje tyły (metaforycznie, >rzecz jasna). A potem widzimy jak Geralt pojmuje medycynę alternatywną. >Najpierw ucina mieczem kawałek strzały (ten z lotką) sterczący z pleców >driady. Potem resztę strzały przeciąga przez ranę (szczęśliwie nie >wywlekając płuc na światło dzienne) tak zręcznie, że pacjentka nie mdleje >z bólu. Następnie... młodzieży, czas jakieś kanapki kolacyjne zmontować - >won do kuchni, zaczyna ssać pierś młodej driady. Nie, no spoko - bez >pedofilii. Strzała była zatruta a Geralt, obnażywszy z lekka driadę, >wysysa ranę - swoją drogą całkiem zgrabna dziurka. Ten moment wybiera >sobie wij na powrót: nie skumawszy aluzji 'paszoł won' wraca i Geralt >musi mu jednak urżnąć łeb ale na szczęście żadnych zakłóceń równowagi nie >stwierdzono. Przez następne kilka minut Geralt ponownie obnaża pierś >driady (nie ślińcie się - nic nie widać), przemywa ranę i czyni jakieś >okłady z wiedźmińskich ziół. Myje też biedną dziewczynę z farby >zielonkawej (moim zdaniem w farbie wyglądała lepiej) i ogólnie jest >sielanka nad pięknym, modrym Dunajcem. > >A tymczasem, za Pagórkiem: Falwick każe wycofywać się do Nastroga a 14 >pojmanych driad - powiesić. Taki z niego zimny drań. > >Ale wróćmy nad malownicze przełomy Dunajca: Morenn (ta driada) odzyskuje >przytomność na dobre i przyłapawszy Geralta na babskim zajęciu (szyje jej >suknię), zaczyna go indagować. No wiecie, ktoś ty, jak masz na imię, co >zamierzasz. A w następnym ujęciu mamy kolejne użycie organicznego >mikrofonu kierunkowego. Pozwolę sobie dać dokładniejszą relację: Geralt >chce iść, bo widzi typów szemranych, Morenn mówi nie idź, on mówi: >dobrze, nie pójdę ale się nie wystrasz, bo snifnę trochę eliksiru w >proszku, zacznę wyglądać paskudnie ale usłyszę tych gości z daleka. I >snifuje, a właściwie łyka eliksira (w proszku), bladość spowija jego >lico, oczy mu czernieją - wypas na maksa. I słuch mu się wyostrza a ta >durna baba oczywiście ten moment wybiera na pogaduchy. Dlaczego mnie >ratowałeś? Nie jesteś wcale brzydki. Polubiłam Cię. I nie wiemy, czy >Geralt cokolwiek usłyszał, czy cały eliksir poszedł w p...u. To znaczy >usłyszał tyle, że najemnicy ciągną tutaj ćmą wielką więc złapał Morenn za >rękę, wsadził na konia i do Brokilonu powiózł. W międzyczasie okazało >się, że kolejna małolata (znaczy Morenn) leci na niego i każe się całować >w krzakach. Co też Geralt czyni, ale jakoś tak bez widocznego zapału >(trzeba chłopakowi przyznać rację - Moren wygląda średnio apetycznie ze >skołtunionymi włosami i w sukni z worka po kartoflach. Dopiero po kąpieli >zaczyna prezentowa się bardziej apetycznie). Potem jest jeszcze kilka >scen bardziej romantycznych, aż w końcu nasi wędrowcy napotykają na swej >drodze niedobitki grupy uderzeniowej Levecque (chociaż Morenn mówiła: >Geralt, to zły dotyk tfu... zła droga, nie idźmy nią, bo z niej się nie >wraca ale ten nie posłuchał i, z wdziękiem Marlowe'a, wpierniczył się w >kolejne kłopoty). > >I mamy zadymę: Levecque znajduje w trokach Geralta miecz i każe pojmać >naszych bohaterów (Bóg jeden wie dlaczego, bo przecież Geralt ma >wiedźmiński miecz przewieszony na plecach). Wiedźmin ryczy strasznie, koń >z Morenn na grzbiecie ucieka, ci nieszczęśnicy, którzy atakują Geralta, >osierocają momentalnie swoje dziatki i owdowiają białki, potem Geralt >wali w nadbiegających łuczników znakiem Aard (no, takim znakiem uderzył w >książce, co prawda nie w łuczników a w ziemię przed nimi, coby wzbić >kurzawę, ale doprawdy, nie musicie się tak czepiać szczegółów), Jurghans >chce przeszyć bez ochyby szypem niechybnym Geralta ale Levecque nie >pozwala, mówiąc 'mój ci on, mój'. I zaczyna się siekanina. Trwa całe 18 >sekund (nie liczę początkowego prężenia muskułów i szpanowania mieczami) >i Geralt zarzyna oponenta. Wartym uwagi zdaje się być sposób sfilmowania >owej sceny. Efekt zdynamizowania pojedynku osiągnięto bardzo prostymi, >żeby nie rzec, prostackimi, metodami. Otóż nakręcono toto z kilku kamer, >pocięto taśmy na półsekundowe kawałki, rzucono nimi o podłogę po czym >wybrano 40 sztuk, zlepiono do kupy z grubsza chronologicznie i wmontowano >w film. No palce lizać, Blade się chowa a Hollywood klęka z zachwytu i >uczy się od naszych mistrzów. O czym to ja, aha - Geralt zachlastał >wroga, reszta oddziału chce przeszyć naszego bohatera stadem bełtów. Czy >to możliwe, żeby główny bohater zginął w 3 odcinku? Już zwątpiłem, gdy >nagle... Gdy nagle..... Gdy nagle z nieba spada deszcz. Oczywiście letni >deszczyk nie jest czymś, co może rozproszyć łuczników, zmącić ich wzrok i >uratować Geralta, dlatego też z nieba spada deszcz strzał. Pamiętacie >Bravehearta? No właśnie - obserwujemy tutaj coś podobnego. I soldateska w >ciągu sekundy wali się pokotem na łączkę. Najbardziej skutecznie rażą >plastikowe strzały barwy zielonej - te od wyczynowych łuków sportowych. A >Geralt stoi na tej łączce z miną dziecka, któremu duży, podwórkowy >chuligan zabrał ciastko. Niby miłe to, że ryja nie obił ale ciastko fajne >było. A tu z ciastka, znaczy z jatki nici. > >I wreszcie sekwencja finałowa - jakaś zielona zdzira wyłazi z jeziora >tfu... wróć, z krzaków i deklamuje: pójdź za mną Gwynnbleid. Po czym >raźnym krokiem marszowym udaje się do supertajnego serca Brokilonu. A >zdurniały do imentu Geralt za nią. A w sercu spotyka Eithne (wypacykowana >Dorota Kamińska, o dziwo nie deklamująca), która mu mówi, że też jakoś >nie lubi wiedźminów ale zaprosiła go do środka, bo ocalił Morenn. I tak >sobie monologuje ta królowa, mówi, że Geralt jest inny, że Morenn go >wybrała (co to k... jest, inkryminowany Harlekin?) ale Geralt odbija >piłeczkę i mówi, że on jest zmutowany i nie ma uczuć, nie potrafi kochać >i dajcie mi wszyscy święty spokój. Eithne na takie dictum stwierdza, że >Geralt sam musi dać kosza Morenn, bo ten związek nie rokuje: driada w >lesie, mąż w permanentnej delegacji a z racji zawodu, to pewnie kołatka >będzie się grzać od licznych wizyt płatnych morderców, łowców głów, >agentów wywiadów różnych i wkurzonych czarodziejek. Trwały rozkład >pożycia małżeńskiego najdalej po kwartale i nie ma sensu ciągnąć tego >toksycznego związku i trzeba to przeciąć. Co Morenn przyjmuje z dużym >spokojem, bo sama chyba doszła do podobnych konstatacji. A na pożegnanie >mówi jeszcze Geraltowi: jak usłyszy szum drzew to masz mnie sobie >przypomnieć, zrozumiano? A teraz idź. I poszedł. A potem rozpalił ogień w >miejscu, w którym go palić nie wolno, usiadł i zaczął grzebać w żarze >patykiem, myśląc: następnym razem najpierw przeczytam scenariusz a >dopiero potem wezmę rolę. Wyciemnienie. No i oczywiście nie możemy >zapomnieć o Jaskrze, który podczas listy dialogowej wyśpiewał nam trzecią >zwrotkę ballady o zimorodku, co spędził urlop w wychodku. A teraz idę na >kielicha, bo na trzeźwo ten film jest nie do przełknięcia. > > >Teksty odcinka [4]: >'Nie znasz się na tych stworach ale chcą cie pożreć. To pewne' (Geralt) >'Nie bój się, nie jestem człowiekiem' (Geralt) >'A co to jest? Sproszkowany eliksir' (Geralt) >'Geralt, pocałuj mnie. Nie myśl, tylko zrób to szybko' (Morenn) > >Radek MWZ > >[1] Ponieważ film swoją urodą tylko nieznacznie przewyższa (a złośliwcy >twierdzą, że ustępuje) rozmazaną po betonie substancję, wieńczącą proces >trawieniowy, pozwolę sobie od czasu do czasu, w tekście bądź w formie >przypisów, wrzucić jakiś smakowity kawałek z książek, które tak brutalnie >spacyfikowano w filmie. Wiecie - odtrutka taka. A słynna mahakamska pieśń >bojowa idzie tak: > >Hoooouuuu! Hooouuu! Hou! >Czekajcie, klienty! >Wnet wam pójdzie w pięty! >Rozleci się ten budel! >Aż po fundamenty! >Hoooouuuu! Hooouuu! Hou! > >[2] To będzie moje drugie leitmotivowe zawołanie, dobra? >[3] Co chciałbym zadedykować wszystkim uczestnikom scrosspostowanego >wštku wiadomego. >[4] Ponieważ warto zachować pewne nieśmiertelne frazy >dla potomności, stwierdziłem, że zerżnę patent od Eloya i będę wrzucał co >smakowitsze kwestie, wyprodukowane przez scenarzystę, na którego dupę >znajdzie się kłonica. A poza tym jest szansa, że wyłapię inne perły niż >Eloy i zabawy będzie więcej. |
Autor: | Ashton Anchors [ 7 paź 2002, 21:22 ] |
Tytuł: | |
Nie zakładaj więcej topiców |
Autor: | Nishruu [ 8 paź 2002, 06:13 ] |
Tytuł: | |
A czemu nie? Chetnie poczytalbym reszte "przygod Wiedzmina" w takiej aranzacji. Ty za to mozesz nie odgrzebywac wiecej wiekowych topikow i dopisywac czegos w stylu "tak, zgadzam sie..." or smth... |
Autor: | Alkirion [ 8 paź 2002, 17:06 ] |
Tytuł: | |
swietne sa te recenzje |
Autor: | Ashton Anchors [ 9 paź 2002, 07:00 ] |
Tytuł: | |
.... |
Strona 1 z 1 | Strefa czasowa: UTC + 1 |
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group | Copyright © 2001-2012 MMORPG.pl Team |