W sumie wczorajszy dzień był dość nieudany, przynajmniej dla mnie - do tyłu 1.5 bąbla exp.
Natomiast z RvR było tak (nie wszystko mogę powiedzieć, bo nie wszystko widziałem - gleba dość ogranicza widoczność, jak się ją gryzie):
Poszliśmy najpierw do Midgardu (tam, gdzie byliśmy poprzednio), ale padał śnieg, było zimno i żywego ducha w pobliżu. Więc się przenieśliśmy w cieplejszy klimat - do Hibernii. No i się zaczęło.
Czas jakiś szukaliśmy grupy, w końcu jakieś poczciwe dusze nas przygarnęły. I tłumek zaczął się zbierać pod bramą fortu. Przed nami zielone wzgórza i malownicza dolinka. I nagle dziwczę, które jest dowódcą naszej grupy rusza w tę dolinkę. To my za nią. Niestety byliśmy najszybsi. A tam siedziała bodaj czwórka czy piątka paskudnych krasnali, trolli i innego midgarskiego ścierwa. Ja padłem pierwszy, Kami usiłował się ewakuować, ale mu się nie udało. Ostatnie padło palladyńskie dziewczę (34 czy 35 lvl). Dopiero wtedy ruszyła reszta ludzi spod bramy i, po pewnych manewrach taktycznych, oskrzydleniach i atakach frontalnych rozniosła midgardczyków na ostrych narzędziach.
Przywrócono nas do życia i cała gromada runęła w kierunku czegoś, co się nazywa resupply keep, a co podobno było atakowane. Coś się jednak komuś popieprzyło, bo wpadliśmy w dolinę pełną borsuków. Wielkich jak kamienice. Na Kamiego wystarczyło jedno kłapnięcie paszczą, mnie musiało bydlę wziąć na dwa razy, heh. I znowu przytulaliśmy się do ukwieconej łąki. Dość długo, bo nagle były tylko trupy, borsuki i piękne kwiatki.
W końcu ktoś się zaczął pojawiać, reznął Kamiego, ale ja leżałem w zbyt dużej odległości. Zresztą Kami też niespecjalnie daleko uciekł. Znowu padł, ale znowu go wskrzeszono.
Ja czekałem, czekałem, aż w końcu auto-release. I znalazłem się w Caer Ulfwych. Ruszyłem z powrotem. W tym właśnie czasie Kami był świadkiem przetaczania się armii, ale nie ruszył z nimi, tylko czekał na mnie.
Gdy w końcu dotarłem, byliśmy niemal sami. Dzielnie jednak ruszyliśmy w trop za armią. Biegliśmy tak dość długo, jakieś 15 sekund. I Kami padł. A ja widzę parę metrów ode mnie kurdupla pod tytułem "kobold invader". Czerwonego jak pomidor. I ten gnój rusza na mnie z mieczykiem. Pewnie myślał, że skoro jestem dla niego szary (a może aż zielony), to mnie zje na przekąskę. Ale nie będzie kobold pluł nam w twarz!!
I tu wielkie dzięki dla programistów za "heal chant" paladyna - bez tego bym padł. A tak, to on się przeliczył
. To właśnie te 7 nowych Realm Points.
(skończę później przygody tego dnia, bo muszę wyjść z domu:)