Ok w końcu skończyłem Andromedę. I muszę powiedzieć, że przez te 80 godzin bawiłem się wybornie. Ale mam pewne zastrzeżenia i trochę lepiej rozumiem krytykę gry, chociaż nie koniecznie się z nią zgadzam.
Nazywanie tej gry Mass Effect Inkwizycja to ogromny błąd. Ta gra to nie Inkwizycja w kosmosie, nie jest to też Mass Effect (oprócz końcówki, która jest tak Mass Effectowa jak można sobie tylko wyobrazić, w dobrym sensie). Ta gra powinna się nazywać
The Elder Scrolls Andromeda, srsly. I nie dlatego, że ma słaby wątek główny, tylko dlatego że jest on spychany tonami pobocznych questów lepszych lub gorszych na drugi plan. W oryginalnej trylogii Mass Effect wszystkie questy poboczne koncentrowały się wokół głównego wątku fabularnego. Historię którą twórcy chcieli przekazać na danym obszarze poznawało się poprzez questy główne i to one były motorem napędowym tych gier. W Andromedzie motorem napędowym jest eksploracja i szukanie nowego domu, co przez większość czasu nie ma powiązania z wątkiem głównym. Uważam że właśnie to rozwarstwienie jest największym problemem Andromedy, które trochę odbiera jej Mass Effectowego feelingu. Poza tym, główny wątek, chociaż zdecydowanie ciekawy i mający duży potencjał (większy niż w oryginalnej trylogii imho) został potraktowany po macoszemu, jest on zdecydowanie za krótki, a robiąc go ma się wrażenie że jest się trochę odczepionym od tego co robimy na planetach w trakcie eksploracji. Do tego dochodzą różnej maści bugi kwestii mówionych, które często odpalają się w nie tym momencie co trzeba, albo odpalają się mimo skończonego związanych z nimi zadań. Voice acting w wielu kwestiach jest drewniany, a o animacjach już nie wspominam.
Jak wyżej wspominałem, mimo tych wszystkich baboli ta gra nadal sprawia wiele frajdy, wygląda wprost fenomenalnie, ma wiele plusów które sprawiają że jest to gra warta przejścia i sprawiająca wiele frajdy. Ale w tym Mass Effekcie brakuje Mass Effekta