Korwin Mikke w jednym
wywiadzie fajnie opisal demokracje:
Cytuj:
K.S.: Ja wrócę do tej monarchii, bo przyznam, że trochę mnie ona trochę zafascynowała w Pana poglądach. Jak to miałoby wyglądać? Król zdobywa władzę i co dalej? Jak by rządził?
J.K.-M.: Tak jak każda monarchia. Czy Pan zdaje sobie sprawę, że 99,5 procent historii ludzkości to są monarchie? Republiki to jest 0,5 procenta ludzkości. To jest rzadki wyprysk na zdrowym ciele społeczeństwa. Tylko dzisiaj jest przypadkiem dużo republik. To jest tak, jak na statku. Albo lepszy przykład: samolot. Leci Pan samolotem, jest tam 100 osób, czy 200 osób samolotem leci. Nagle ktoś proponuje wprowadzenie demokracji, że pilot będzie skręcał w lewo, w prawo, orczyk do siebie, w zależności od tego, jak ludzie podniosą rękę. Pan by się zgodził na demokrację na pokładzie samolotu? Ja czy Pan, po dwóch tygodniach szkolenia, moglibyśmy od biedy prowadzić samolot, natomiast prowadzenie państwa, jest rzeczą o wiele bardziej skomplikowaną. Dlaczego ludzie godzą się na demokrację w państwie, a nie godzą się na demokrację w samolocie?
K.S.: Może gdyby pilot był wybierany raz na cztery lata, może by się godzili.
J.K.-M.: Eee tam, jeszcze gorzej. Odpowiedź proszę Pana, kryje się w aforyzmie największego filozofa XX wieku, (którego oczywiście Pan nie zna, bo zna Pan tylko komunistów), czyli świętej pamięci Mikołaja Davili, to jest Peruwiańczyk, czy Boliwijczyk, już nie pamiętam, i on powiedział tak (niech Pan to sobie dobrze zapamięta, i słuchacze też): "ludzie o wiele częściej waliliby się młotkiem w palec, gdyby ból występował dopiero po roku".
Otóż, gdy Pan spojrzy na demokrację na pokładzie samolotu, to katastrofa nastąpi po 15 minutach. A katastrofa państwa następuje po 200 latach, dlatego ludzie godzą się na demokrację w państwie, a nie godzą się na demokrację w samolocie.