embe napisał(a):
Kolejny biurowiec budują, na oko jakieś dwa tysiące boksów, więc "pracy" nie braknie, problem to firmy, które umywają ręce od zatrudniania ludzi bezpośrednio, a firmy pośredniczące nie są skłonne płacić więcej i nie zależy im na jakości pracowników, zresztą każdy lepszy pracownik i tak w tym kraju nie zostanie bo nikt mu nie zapłaci za pracę tyle by go było stać na godne życie.
Każdemu, w miarę rozgarniętemu pracodawcy powinno zależeć na jakości pracownika. Sęk w tym, że ludzie często sami sobie szkodzą w tym temacie, a potem się żalą że "system ich wykorzystuje". Za przykład niech posłuży nasze niedawne doświadczenie - na przełomie roku mamy zazwyczaj niezły sajgon ze względu na zmiany w przepisach, rozliczenia roczne itd. itp. Dodatkowo jedna z naszych 12 pracownic była na macierzyńskim a 2 inne zaatakował jakiś wirus i miały wolne. Ponieważ już od jakiegoś czasu myśleliśmy z żoną czy nie wziąć kogoś do pomocy przy sprawach typowo biurowych (dekretacja, dziennik korespondencji, i inne sprawy nie wymagające dużej wiedzy) to zdecydowaliśmy się na ofertę Gdańskiego Urzędu Pracy i przyjęcie pracownicy na staż. Przyszło kilka osób, z których żona wybrała jedną dziewczynę (20-parę lat, mężatka, dzieciata) i podała jej nasze warunki (m.in. to, że jeśli staż ukończy pomyślnie i będziemy zadowoleni to chętnie przedłużymy umowę bo potrzebujemy takiej pomocy na stałe). Pierwszy miesiąc minął w miarę stabilnie choć inne dziewczyny po ok 2 tygodniach zaczęły się żalić, że "nowa" nie robi żadnych notatek i wszystko trzeba jej kilka razy powtarzać - popełnia te same błędy co staje się irytujące bo pracy jest sporo i nikt nie ma czasu aby nad nią siedzieć i pilnować. Po miesiącu żona porozmawiała z nią delikatnie, podzieliła się informacjami zdobytymi od pracowników i poradziła aby może bardziej przyłożyła się do tego co robi jeśli chce u nas zostać dłużej. Dziewczyna obiecała poprawę i faktycznie przez jakieś 2 tygodnie było ok. Pod koniec tego okresu musieliśmy z żoną wyjechać na kilka dni. Po powrocie dowiedzieliśmy się, że wspomniana pracownia przychodziła pod naszą nieobecność nawet 30 min później niż powinna, a po godzinie, półtorej leniwego stukania w klawiaturę i poszeleszczeniu papierkami wyciągała z torby robótkę i robiła w swoim boxie na drutach... Normalnie ręce opadają. Zadzwoniliśmy do Urzędu Pracy i powiedzieliśmy, że przerywamy staż bo pracownik nie rokuje nadziei na pozytywne jego zakończenie. Okazało się, że pani z UP miała w teczce tej dziewczyny podobny zapis z poprzedniego miejsca pracy i że, w efekcie, po 2 takich zdarzeniach może zostać usunięta z programu prowadzonego przez UP. Rozstaliśmy się z nią, w rozmowie na koniec powiedzieliśmy dlaczego, a ta niczemu nie zaprzeczając poprosiła nas tylko aby nie informować UP o okolicznościach bo wie, że będzie mieć kłopoty. Heh, wie że będzie mieć kłopoty ale robi takie numery świadomie. Jak to mawia żona - "ręce i biust opada"...