Tyranny to pierwsza gra z tego gatunku od dawna, która tak mocno mnie odrzuciła. Nawet Sword Coast : Legends dawało mi więcej frajdy. Tak jak napisałem wcześniej, pierwsze wrażenie było kosmiczne. Sposób zakładania postaci i jej historia, rzut okiem na reputacje, umiejętności - WOW. A potem coraz gorzej i gorzej. Lokacje tak śmiesznie małe, że to jakaś kpina. Lenistwo wręcz wylewa się z ekranu im jesteśmy dalej. Ostatnie dwie wieże zdobywa się w przeciągu 20-30 minut gry od siebie. Bez jakiegoś dungeona, bez fajnych zagadek i pułapek. Od tak wchodzisz, zabijasz (albo i nie) grupkę przeciwników i tyle. Po co craftować ekwipunek albo przedmioty, skoro gra nawet na hardzie to bułka z masłem? W walce nie trzeba używać szarych komórek, przyspieszasz rozgrywkę + i masz wyjebane. Potyczka rozstrzygnie się sama. Przy WYJĄTKOWYCH okazjach, trzeba użyć jakiegoś drużynowego jebnięcia i viola.
Lore przy itemach faktycznie fajne, tak jak ich wygląd. Tutaj na pewno duży plusik. Szkoda tylko, że nawet nie chciało mi się przymierzać nowego gówna w akcie 3, skoro taki Bleden Mark padł jak cienki bolek.
I jeszcze to tragicznie rozwiązane wykorzystanie atletyki/wiedzy.
AI może i było lepsze niż w PoE, ale nadal było bardzo słabe. Moje postacie biegały jak pokurwione z miejsca na miejsce. Potrafiły się zaciąć na wejściu w drzwi czy innych postaciach. Jedna z lokacji ze zmorami to było moje najgorsze przeżycie w grach z tego gatunku.
No nic, ile ludzi tyle opinii. Jednemu rabinowi się spodoba, inny wysmaruje grę gównem. W przyszłym roku czeka do ogrania Tormentum oraz Divinity : Original Sin 2.
A i przypomniało mi się największe gówno tej gry. Archont Wojny.