Kampania pve do Gwinta nieco się rozrosła, ale wyszło bardzo dobrze. Akcja rozgrywa na terenach Rivii, Aedirn i Mahakhamu, wkrótce po przekroczeniu Jarugi przez Cesarstwo. I, fabularnie, jest grubo. Skala przedstawienia wojny jako doświadczenia niemiłego przypomina This War of Mine, bezinteresowne okrucieństwo, zdrada i pogarda. Nilfgaard to już niemal wprost fantasy naziści w operacjach na wschodzie, dodatkowo mistrzowie spisków i zdrady. A gracz szybko staje przed wyborem, czy grać wedle tych reguł, czy zachować resztki przyzwoitości. Wyborów między złem a złem jest masa, a są i takie mniej ostateczne. Jako pve Gwint, to nie do końca. Walk w klasycznego (nowego, bo trochę się pozmieniało) Gwinta jest mało, dominują predefiniowane talie, jednorundowe pojedynki i puzzle na zupełnie odmiennych zasadach. Wychodzi to fajnie, choć budowanie decku jest średnio ważne. AI dupy nie urywa. Muzyka, grafika i dialogi dają radę, ładna stylistyka, dowcip i czytelność. Świetne ba tablet, na PC trochę budżetowe. Z drugiej strony zyskuje opowieść, a ta jest bardzo dobra, a multum wyborów dobrze wróży regrywalności.
|