Hehe ja to byłem dureń. Ojciec wysłał mnie na prawko, a ono mi kompletnie zwisało. Oblałem teorię - akurat wlazły nowe testy (trafiły mi sie 2 nowe pytania) i popełniłem 3 błędy. To było jeszcze w czasach egzaminów papierowych (bez komputerów).
Potem 2 razy oblałem jazdę i dałem sobie siana (miałem kłopoty w szkole - frekwencja 36% OBECNYCH godzin) - to było w 2001 roku.
W 2005 za prawko zabrała się moja ukochana. Jednak nie czuła się pewnie na tyle by po kursie w Tczewie zdawać egzamin w Gdańsku (jeden wyjazd na 3 godziny do Gdańska z kursu to za mało by poznać ruch w tym mieście). Poprosiła bym załatwił godziny w jakiejś szkole w Gdańsku. No to załatwiłem, ale Ona chciała 1, a facet powiedział że minimum 3, a najchętniej 4. No to wziąłem 4. Dwie dla Niej, dwie dla mnie (a co tam, może podejdę). Jej pierwszy raz to była porażka. Za drugim zdawała już razem ze mną. Trafił się Jej gościu starej daty i się przyczepił na rękawie z linijką o 3cm (stop przy cofaniu za wcześnie lol). Ja zwaliłem słupek na zatoczce. Wówczas wykupiliśmy kolejne godziny (po około 5 na głowę) i Ona zdała. Ja trafiłem na tego gościa co Ona poprzednio i oblałem prawie na tym samym. Jednak przysługiwało mi drugie podejście. "No teraz doskonale". No to cały happy - wyjazd z rękawa i WTF - trąciłem słupek lusterkiem. No tak prawa fizyki - trzeba było wyjeżdżać prosto, a nie popisywać się skrótami. "Kurwa co pan robi, nie trzeba było mikrofonu włączać to już bym pana puścił, ale dobra kolejnym razem pana sobie zapiszę i pan zda" oO...
Kolejny raz - pierwszy śnieg w 2005 roku. Przećwiczyłem 2 godzinki na placu przed egzaminem. Oczywiście wylosowałem najgorszy zestaw - zatoczka + koperta (kto zdawał w nowym ośrodku w Gdańsku ten wie czemu koperta jest tam stresująca). Czekałem na swoją kolejkę 6 godzin! Rzeczywiście trafiłem do grupy tego dziadka i każdy u niego zdawał. Tia - 6 osób od końca i ogłaszają, że ludzie z tej grupy zostają przeniesieni do innych grup. Trafiłem na typa, który wyrabiał normę najszybciej (zgadnijcie jak
). No nic - ruszam - rękaw bezbłędnie, zatoczka bezbłędnie, koperta bezbłędnie. Wyjazd na miasto już za chwilę. Facet jeszcze na placu - zbliża się do samochodu, a ja sobie pod nosem "kurwa mać tylko nie to - śnieg". Nie byłem przygotowany do jazdy w śniegu... Co się okazało samochód też nie miał opon zimowych (ale miał abs). Facet wsiadł, ruszam i zgasł mi samochód. No ale wyjeżdżam. Pierwsze co to facet skierował mnie na zawracanie na skrzyżowaniu - done =]
Dalej na przejazd kolejowy - done. W tym momencie zaczął się wydzierać, że jeżdżę zbyt wolno - moja odpowiedź - "śnieg pada, dostosowuję prędkość do warunków bezpiecznej jazdy" xD... Dalej na ruchliwą trasę (przelotówka przez Gdańsk), do której jest podjazd pod dosyć stromą górkę (wiedziałem, że przy tych oponach ruszenie z ręcznego będzie ciężkie) - facet już uśmiech na ryju. Co tam - ruszanie z hamulca nożnego
No to na kolejny przejazd kolejowy - samochód mi zgasł po raz drugi. "Co pan wyprawia, jak pan jeździ, rucha pan blokuje"... Potem pokierował mnie tak, że wpadliśmy w korek. Wąskimi uliczkami w okolicach urzędu wojewódzkiego poruszaliśmy się z prędkością ślimaka. Gościu zaczął grzebać mi przy kierownicy, trąbić na ludzi przede mną, migać światłami długimi. "Przepraszam czy mógłby pan nie grzebać przy kierownicy, to mnie rozprasza i denerwuje innych kierowców". W tym momencie już myślałem, że mnie wyjebie.
"To niech pan stąd jakoś szybko wyjedzie". "Szybko się nie da, są godziny szczytu i trzeba poczekać aż się korek odblokuje". No tak po 10 minutach ruszyliśmy z miejsca. Skierował mnie skrótem do ośrodka, przez wąski wiadukt, na którym powinienem ustępować pierwszeństwa pojazdom z naprzeciwka. No to stoję (godziny szczytu, kupa samochodów). "Wepchnij się pan w końcu". No ale uratowało mnie to, że jakiś gościu mignął długimi i mnie puścił. Dojechaliśmy do ośrodka - ja cały spięty, zestresowany. Ruch 30-40km/h. W ośrodku egzaminator daje po heblach. "Jak pan kurwa jeździ? Pan chce prawo jazdy?". Zimny pot na moich plecach. "No dobra zdał pan dzisiaj jako mój ostatni i jedyny, tylko proszę się już tak nie wlec. Przez pana na skoki nie zdążyłem"
Rzeczywiście tego dnia o 16.00 były jakieś skoki narciarskie, a ja jeździłem 15.20 - 16.25...
No i wziąłem sobie to chyba za bardzo do serca - już się nie wlokę. Do czerwca ub. roku wyjeździłem z 5k km samochodem mojego ojca, od lipca zaś już swoim wyjeździłem 60k km... (przy czym zdecydowana większość do tak naprawdę od końcówki sierpnia). Kompletnie nie wiedziałem jak się zachować gdy na wiadukcie wjechał mi w bok TIR w Wielkiej Brytanii. Straciłem przez to drzwi pasażera (kiepsko skomunikowałem się w jeżyku shaekspira i gościu mnie po prostu oszukał - zabrakło mi papierów dla ubezpieczalni).
Jak ktoś mi powie, że ze stażem 5 lat jest dobrym kierowcą to go wyśmieję. Ja dopiero teraz zaczynam się uczyć jeździć dynamicznie, płynnie wyprzedzać, prawidłowo redukować biegi. A mało jaki dzieciak, który zdał prawko w wieku 18 lat ma szansę przez te kolejne kilka lat nabrać doświadczenia - chyba, że ma własny samochód, pieniądze na paliwo i wybitnie dobrze poukładane pod makówką (leje na kumpli i popisy).