1996 zdalem za pierwszym razem na rozklekotanym polonezie. Teoria -zrobilem 2 dopuszczalne bledy, plac z poprawieniem jednego manewru (glaka od biegow zostala mi w rece i troche sie zamotalem
), jazda po miescie - zdawalem w zimie, i jazde mialem jako ostatni z grupy, wszyscy czekalismy na zwenatrz, bylem tak zmarzniety ze bylo mi wszystko jedno, marzylem zeby wsiasc juz do samochodu i sie zagrzac. Moja jazda wygladala tak ze 10 minut stalismy na przejezdzie kolejowym bo aukrat przejezdzal towarowy, probowalem cos zagadac do goscia ale zgasil mnie szybko wiec jechalismy w milczeniu. Pobujalem sie troche po uliczkach, i kazal wracac do osrodka. Po drodze bylo dosc spore wzniesienie, wiec zredukowalem na trojke, to zjebal mnie cos w stylu "jak dlugo zamierzasz jechac na trojce, kurwa nie slyszysz jak silnik wyje ? i ty masz byc kierowca ?". Mysle sobie i juz po prawku, ale dojechalismy na miejsce, cisza, cos tam notuje, i nagle mozesz juz isc
, wiec poszedlem lol, nie chcialo mi sie nawet dyskutowac. Z okna mi krzyknal "acha zdales". Chcialem sie wrocic i go wysciskac ale przypomnialo mi sie jak mnie zjebal to dalem sobie spokoj. Zdalem jako jedyny w grupie.
mrynar napisał(a):
Teraz przejezdzam kilkadziesiat tysiecy kilometrow rocznie i moge nieskromnie powiedziec, ze jezdze bardzo dobrze.
Doskonale to rozumiem. Po zdaniu prawka pol roku pozniej dostalem prace jako przedstawiciel handlowy. Zjezdzilem Polske wzdluz i wszerz. I czulem i myslalem tak jak Myrnar, az do czasu (14 miesiecy intensywnej jazdy), kiedy wsiadlem ktoregos ranka do samochodu i ... nie czuje blusa. Rece mi sie trzesa, panicznie balem sie wjechac na skrzyzowanie, czulem sie jak swiezo upieczony kierowca. Na szczescie mam kolege ktory jezdzi zawodowo juz ponad 20 lat, i uprzedzal mnie ze w momencie kiedy powiem sobie ze jezdze super, i bedzie wydawalo mi sie ze jestem mistrzem kierownicy to zebym zdwoil czujnosc bo to najlepszy okres na spowodowanie wypadku. Krotko po tym nastapil wlasnie ten moment ze balem sie wyjechac na ulice (o tym tez mi wspominal). Musialem wziac 3 tygodnie przymusowego urlopu bo normalnie nie moglem jezdzic, potem pomalu wrocilo wszystko do normy, ale juz nigdy nie gadalem ze jezdze super, nabralem respektu.
RoozTer napisał(a):
Swoja droga ja jezdze bez prawka 5 lat, znam przepisy bardzo dobrze, zrobilem juz kilkadziesiat tys km, ciekawe za ktorym razem zdam, chyba zburze czyjas teorie;).
Powiem Ci tylko tak: nigdy nie spowodowalem wypadku samochodowego, co nie znaczy ze jestem swiety bo brawurowo tez jezdzilem. 7 lat po zdaniu prawka mialem pierwszy wypadek samochodowy, nie z mojej winy. Skasowal mnie gosciu na jednym z wiekszych skrzyzowan we Wroclawiu. Ja jechalem Slezna (kto zna Wroclaw wie ze to ulica glowna) i gostek tak zapierdalal (jechal osobowka z podporzadkowanej) ze byl w stanie wywrocic nowiutkiego mercedesa vito (ktorego pozyczylem notabene od przyjaciela). Skonczylem w szpitalu ze wstrzasem mozgu, z rozwalona polowa twarzy (glowa wybilem szybe boczna). Teraz wyobraz sobie ze nie mam prawa jazdy. Ta historia nauczyla mnie ze nie wazne jak dobrze i ostroznie bys jezdzil, zawsze znajdzie sie jakis palant co spowoduje wypadek. Ten koles twierdzil ze mnie nie widzial, ze widzial puste skrzyzowanie. Nie znam przepisow ale podejrzewam ze inaczej traktuja jak Cie zlapia bez prawka a inaczej jak wyjdze to podczas wypadku nawet nie z Twojej winy.