CouRage napisał(a):
Wiem, że są za mną, cały czas idąc po moich śladach od momentu, kiedy dowiedzieli się o moim istnieniu. Wyczuwam ich, za dnia widzę cienie tych istot, a nocą słyszę ich ciche odgłosy podróżujące razem z wiatrem. Nie będą spokojne dopóki mnie nie zniszczą, dopóki nie będą pewne, że już nigdy nie naruszę nietrwałej harmonii ich świata.
Idę teraz przez ogromną pustynię, kiedyś pełną życia i radości, a teraz wymarłą i okrytą śniegiem, gdzie nie ma już nic, poza otaczającym mnie horyzontem i niebem na którym świeci siedem słońc, a każde jest innego koloru. Jedno z nich jest większe i jaśniejsze od pozostałych, świeci granatowym blaskiem i sprawia, że monotonna rzeczywistość przybiera jednakowy kolor, w każdym miejscu i w każdym czasie.
Po wielu dniach wędrówki ujrzałem w oddali delikatną poświatę ogniska i postanowiłem to sprawdzić. Na miejscu zobaczyłem dwóch mężczyzn. Jeden z nich był ogarnięty ekstatycznym szałem, nie dostrzegł mojego przybycia, a drugi popatrzył na mnie przez chwilę, ale wrócił do czynności, którą wykonywał. Widok, który ujrzałem zaintrygował mnie, musiałem się dowiedzieć czym jest ten falliczny rytułał. Człowiek, który spojrzał na mnie lizał po fosie swojego kompana !
- Witam - zapytałem nie otrzymując odpowiedzi.
Musiałem użyć siły. Kopnąłem swoim ciężkim, wojskowym butem liżącego mężczyznę w twarz. Szkarłatna krew i kawałki zębów opadły na zimne podłoże, tworząc makabryczne obrazy, które nigdy nie zawisną w żadnej galerii.
- Witam - powtórzyłem pytanie - Jak masz na imię ?
- Jestem Taunis - odpowiedział po chwili, kiedy już przestał pluć swoją krwią.
- Dlaczego liżesz fosę temu człowiekowi ? Odpowiedz mi, proszę. - poprosiłem grzecznie.
- To jest dawny rytuał, każdy syn w mojej rodzinie kiedy skończy osiemnaście lat ma obowiązek oralnego oczyszczenia odcinka łączącego jajka z odbytem u swojego ojca. Ta tradycja jest starsza niż jakakolwiek monoteistyczna religia. Pozwól mi, proszę, ukończyć moją inaugurację wejścia w dojrzały wiek. - powiedział Taunis i wrócił do swojej pracy.
Ludzie mają dziwne zwyczaje, pomyślałem, przecież to jest niehigieniczne. I te kawałki włosów z zaschniętymi kawałkami kału, potocznie zwane bizonami, nieustannie wypadające mu z ust...
Musiałem ruszyć dalej, nie mogłem zostać długo w jednym miejscu, bo mogli mnie dogonić. Ich instynkt był nie do powstrzymania, byli zwierzętami, stadem.
Moja droga wiodła przez tajemniczy sad, w którym rośnie dziewiećdziesiąt osiem drzew. Zawsze tyle samo, kiedy jedno umiera rodzi się następne. Tak jest od zawsze i nikt nie wie dlaczego tak się dzieje. Jest to jedna z tajemnic tego dziwnego świata do którego wkroczyłem dawno temu. Musiałem uważać, ponieważ w gaju, który miałem przemierzyć żył stwór o imieniu Mirtul i istniało prawdopodobieństwo, że będę zmuszony do walki z nim.
Dotarłem na skraj tego mrocznego lasu i zachwyciłem się widokiem potężnych drzew, sięgających samego nieba i zakrywających wszystkie siedem słońć. Wewnątrz panowała ciemność i wiedziałem, że nie obejdę się bez mojej latarki. Po raz ostatni sprawdziłem swoją broń, dwa pistolety maszynowe. Sto trzydzieści naboi na magazynek, cztery magazynki, razem pięciuset dwudziestu przyjaciół zimnych jak ołów z którego są wykonani, zimnych jak moje serce i wiernych do śmierci. Byłem gotowy i wszedłem w mrok...
hahahha, popierdolony człowieku. Masz tak nasrane w bani jak niejeden "gnojowóz".