rotfl już na drugiej stronie dyskusja poszła gdzieś w krzaczory i nie miałem siły dalej czytać.
O ile pierwsza część mojego postu jest raczej bezdyskusyjna więc chciałbym się skupić na drugiej część. A druga część to tylko to:
Cytuj:
. nie chodzenie do kościoła w dzień święty to uwaga grzech śmiertelny, jako, że nie ma mniejszych i większych grzechów śmiertelnych - stawiany jest ona na równi z np. "nie zabijaj". Jakiś żałosny kleryrzyna chce mi wmówić, że jak zabiję kogoś na ulicy z shotguna to będzie to czyn równie zły jak to, że zamiast do koscioła w niedzielę pójdę na piwko z kolegami.
Co lepsze, podobno muszę się spowiadać np. z tego, że używałem prezerwatyw (może ktoś mi wyjaśni które przykazanie tego zabrania?)
4. Spowiedź - jakiś nonsens, wychodzi na to, że nawet popełniając te grzechy śmiertelne (czyli zabijając ludzi z shotguna na ulicy) Bóg w swojej niepojętej miłości (do mnie) i tak mi to wszystko wybaczy. Więc mogę w sumie radośnie PK-ować, gwałcić, bluźnić, kraść, itp. bo wystarczy, że potem uklęknę, wyspowiadam się i w oczach Boga jestem jak ta 80-letnia babcia ascetka-dewotka, prawie z aureolą naokoło głowy.
Po co i dlaczego kler wbija nam do głowy 2 rzeczy:
1. chodzenie/nie_chodzenie do kościała/używanie_środków_antykoncepcyjnych/sex przed ślubem.. stawia na równi z o wiele (oczywiście moim zdaniem) większymi grzechami jak: zabójstwa, gwałty, zdrady, etc.?
Imho totalny bezsens, jeżeli mój syn miałby taki kodeks wartości wolałbym go sam za młodu odstrzelić, bo strach by go było wypuścić na ulicę.
2. Dlaczego po spowiedzi (tej świętej) nasze grzechy cudownie znikają? Wystarczy, że ksiądz wygłosi legendarne "odpuszczam ci" i w świetle prawa kościelnego wielokrotny zabójca/gwałciciel i pederasta ma w okolicy głowy świecącą aureolkę. Czy to nie jest zwykłe rozpieszczanie? Moim zdaniem każdy powienien do końca życia być świadomym swoich czynów i przy końcu (dla wierzących, że jest jakiś tam koniec) się z tego po prostu rozliczyć. Tak jak jest teraz to ruletka: if spowiedz=true goto niebo else goto piekło.
Ja rozumiem, ze można kochać swoje dzieci (Bóg i jego dzieci) ale czy takie chore rozpieszczanie (czyli pozwalanie na wszystko bo i tak nam się wszystko wybaczy) to dobry sposób. Jakiś rodzic wychowuje tak swoje dzieci i to działa?