stfu all u haters.
mi sie podobalo.
pierwszy dzien na mainstage'u to bylo mistrzostwo.
pierwsze polskie muchy - srednio, rly, ale zaraz potem editors - niesamowita energia, nie spodziewalam sie tego po nich, dali czadu, bawilam sie swietnie.
potem the raconteurs - troche kiepskie naglosnienie, pod sama barierka bass za mocno napierdalal, ale i tak - jack white potrafi, tak jak zreszta pozostali czlonkowie wieczoru.
nastepna byla Roisin Murphy, zaczarowala mnie, jest niesamowicie niesamowita. zagrala wszystko, co do szczescia mi potrzebne bylo, i zrobila niesamowite przedstawienie, dla samego tego koncertu warto bylo wydac te 240 na karnet.
drugi dzien, tu sie plątac trzeba bylo miedzy tent, main a world stagem - niestey i tak nie udalo mi sie zobaczyc wszystkiego co chcialam.
na main - CKOD - no bez rewelacji, chociaz dali rade.
Potem interpol - hm, profesjonalnie zagrany koncert, nic poza tym, gratka dla fanow, dla pozostalych poprostu dobry koncert.
meanwhile na tentstage'u cocorosie - cos niesamowitego, ale tlumy takie ze sie w namiocie ludzie nie miescili, jak dla mnie powinny grac na world, albo i nawet main scenie.
sex pistols odpuscilam, zobaczylam jaya z. i nie przypuszczalam, ze moge sie tak zajebiscie bawic na tym koncercie. byl dobry
potem erykah badu, spozniona, namieszala mocno w godznach koncertów - ale kurde, bylo warto
sprawiala wrazenie prawdziwej wiedzmy voodoo momentami, taki tworzyla klimat.
3 dzien - nie moje klimaty troche, aczkolwiek goldfrapp oceniam na +, martine topley bird z world stage na duzy +, massive jak dla mnie ok, fanka wielka nie jestem, a chemical brothers nie pokazali nic, co by mnie zachwycilo, acz koncert dali ok.
poza tym dwie sceny z muzyka klubowa, na jednej zachwycil mnie v/a team.
podsumowujac - na festiwalu, zreszta poraz kolejny, bawilam sie zajebiscie [sic!] i przywiozlam do domu sporo nowych zainteresowan muzycznych, i praktycznie zadnego rozczarowania.
nie smuccie sie, moze za rok uda wam sie wygrac bilety ;]