Teraz taka zagadka, kto pisał ten tekst ?
Dodam że to jeden z większych buców Polskiego dziennikarstwa, od razu pisze że nie, to nie Michnik
"Podwozie" Platformy Obywatelskiej
Jeśli chcecie zrozumieć środowisko polityczne, z którego wywodzi się Donald Tusk – popatrzcie na Pawła Piskorskiego.
Ta filozofia indywidualnej przedsiębiorczości postrzeganej jako wartość najwyższa i słabo skrywanej pogardy dla kłód rzucanych jej pod nogi przez zawistników, którym się nie powiodło – leży u korzeni dzisiejszej Platformy Obywatelskiej. Cudowna przemiana liberałów z początku lat 90. – zwanych dość powszechnie „aferałami” – w państwowotwórczą Platformę Obywatelską to zjawisko o wiele bardziej niezwykłe niż legendarne przefarbowanie komunistów na socjaldemokratów.
Jednym z elementów tego sukcesu jest niewątpliwie czyściec, przez jaki przeszli liberałowie, wiążąc się na sześć lat z antykomunistycznymi mastodontami z Unii Demokratycznej. KLD zjednoczył się z UD po wyborach z 1993 r., kiedy to nie wszedł do Sejmu i musiał znaleźć sobie jakiś wehikuł do przetrwania wielkiej smuty. Powstanie Unii Wolności najtrafniej opisuje obrazek z jednego z takich „zjednoczeń wojewódzkich”, wspominany przez któregoś z uczestników wydarzenia: po jednej stronie odpalający papierosa od papierosa sześćdziesięciolatkowie w swetrach – po drugiej nienagannie ubrani młodzieńcy przed trzydziestką.
Spotkali się, zjednoczyli i – jako że nie mieli sobie nic więcej do powiedzenia – rozjechali, każdy w swoją stronę. Jedni tramwajami, drudzy najnowszymi modelami mercedesa.
Na tym pożyczonym od starej opozycji kapitale liberałowie przejechali do roku 2001, kiedy już widać było, że UW może nie wejść do następnego Sejmu. Wtedy zabrali swoje zabawki i założyli PO.
Kiedy spojrzymy na źródła, z których wypłynął polski liberalizm: rząd Bieleckiego czy klub parlamentarny Polski Program Liberalny (pod takim szyldem tuskowcy występowali w I kadencji Sejmu), zobaczymy, iż oskarżenia o przestępstwa gospodarcze trafiały nie tylko przypadkowych kolesiów tylnych szeregów, ale także najważniejszych polityków tej partii. Większość z tych oskarżeń nie zakończyła się skazaniami, ale też w wyrokach próżno szukać zdań typu niewinność oskarżonego nie podlega wątpliwości, czy też zarzuty były oczywiście niezasadne. Sprawy raczej rozmywały się w wieloletnich zawiłych procesach, nierozstrzygalnych wątpliwościach, źle sformułowanych aktach oskarżenia i przedawnieniu.
Janusz Lewandowski – w rządzie Bieleckiego minister przekształceń własnościowych, dziś z woli Tuska – europejski komisarz ds. budżetu. Symbol polskich przemian. Rok temu zakończył się trwający 12 lat proces w sprawie przekrętów przy prywatyzacji dwóch krakowskich spółek skarbu państwa: Techmy i Krakchemii. Prokuratura oskarżała Lewandowskiego o szereg nieprawidłowości, ale najważniejsza polegała na tym, iż Krakchemię kupił jego partyjny kolega, i to za pieniądze Krakchemii: nabywcy przejęli dywidendę za rok prywatyzacji i głównie z niej, w ratach, opłacili zakup. Lewandowski twierdził, iż był to fragment świadomego planu gospodarczego. Prokuratura wyceniła straty przy tej prywatyzacji na 2,4 mln zł. Proces ciągnął się tak długo między innymi dlatego, iż Lewandowski miał immunitet. W końcu część zarzutów uległa przedawnieniu, a od pozostałych eks-minister został uniewinniony z raczej mało pochlebnym uzasadnieniem, brzmiącym mniej więcej: prawo było do dupy, oskarżony nie znał się na swojej robocie, bo i skąd, oczywiste jest, że mogło dojść i doszło do zaniedbań i nieprawidłowości, ale zdaniem sądu nie doszło do złamania prawa.
Jan Pamuła – przewodniczący klubu parlamentarnego Polski Program Liberalny, prezes Portu Lotniczego Kraków-Balice. W międzyczasie oskarżony o przyjęcie łapówki i płatną protekcję. Kolejna „neverending story”: znów 12 lat procesu, znów część zarzutów – ta dotycząca łapówki – uległa przedawnieniu. Od zarzutu płatnej protekcji Pamuła został uniewinniony. Protekcja miała polegać na wzięciu – w początku lat 90. – 1500 dolków na kampanię wyborczą kandydata ma prezydenta Krakowa, Józefa Lassoty, w zamian za załatwienie lokalu w Sukiennicach. Co charakterystyczne, nawet w życzliwym dla Pamuły reportażu, opublikowanym w „GW” po jego uniewinnieniu, pojawia się anonimowy towarzysz partyjny, który wyznaje: Ja bym mu raczej wierzył, ale pamiętam lata 90. Komuchy miały kasę, my byliśmy goli. Zdarzyło się, że ktoś wziął jakąś kwotę na kampanię. Sam Pamuła używa na swoją obronę dość zabawnego argumentu: Tych pieniędzy nigdy nigdzie nie znaleziono, choć sprawdzono nawet księgi Unii Wolności. Jasne. Bo przecież wiadomo, że pieniądze brane pod stołem zawsze trafiają do ksiąg, opisane dla pewności: łapówka dla przewodniczącego. Rok po uniewinnieniu Pamuła wygrał konkurs ma prezesa Balic. Jeden z jego konkurentów wycofał się w dniu konkursu, tłumacząc, że nie będzie się wygłupiać, skoro powszechnie wiadomo, że jest decyzja polityczna, iż Pamuła ma wygrać.
Zbigniew Eysmont – poseł PPL, minister-członek Rady Ministrów ds. przedsiębiorczości w rządzie Suchockiej. Eysmont nie ma żadnych zarzutów, ale ma w swym życiorysie kilka interesujących przedsięwzięć. Na przykład pub Olimpia, gdzie w gangsterskich porachunkach jedna osoba zginęła, a dwie inne zostały ranne. O dziwacznej koincydencji, łączącej byłego ministra z mafią ożarowską i jeszcze dziwaczniejszym zaangażowaniu CBŚ w ukrywanie niewygodnych dla niego faktów – pisaliśmy w „NIE” parę lat temu („Gangminister”, 09/2005; „Psy z miasta” 14/2005).
Jacek Merkel – poseł OKP i PPL, współtwórca PO, legendarna postać ze środowiska „gdańskich liberałów”. Merkel był jednym z założycieli i szefów grupy 4Media, której prezes został widowiskowo aresztowany po kilkunastomiesięcznym poszukiwaniu listem gończym za przekręty na 30 mln zł. Komisja Papierów Wartościowych i Giełd tak się wkurwiła poczynaniami 4Media na giełdzie, że wezwała akcjonariuszy i wierzycieli holdingu, by nadsyłali informacje o przypadkach naruszania prawa przez jego władze. Samemu Merkelowi postawiono zarzuty w związku ze zniknięciem z kont 4Media 9 mln zł.
Henryk Majewski – minister spraw wewnętrznych w rządzie Jana Krzysztofa Bieleckiego. Po zakończeniu „przygody z polityką” został prezydentem Gdańskiego Klubu Sportowego „Wybrzeże”, który wtopił dwie duże bańki na podpisanym przez Majewskiego kontrakcie z firmą, która miała naprawić finanse klubu i negocjować z zawodnikami. Zdaniem prokuratury, te dwie bańki trafiły na prywatne konta sponsorów GKS. Majewski został uniewinniony, gdyż – jak wyjaśnił sąd – kwalifikacja czynu zarzucanego oskarżonemu była całkowicie chybiona. Nie można mówić o wprowadzeniu w błąd zarządu klubu, bo oznaczałoby to, że pan Majewski – jako jego prezes – sam siebie wprowadził w błąd. To jest nielogiczne – tłumaczył rzecznik gdańskiego sądu.
Paweł Bujalski – wiceprezydent Warszawy za czasów Piskorskiego. Bujalski tym się różni od wymienionych wyżej towarzyszy, iż w latach 1990–1991 należał nie do KLD, ale do Porozumienia Centrum, które wtedy, co warto przypomnieć, było w koalicji z KLD w ramach rządu Bieleckiego. Nietrafny wybór Bujalski skorygował, wstępując do UW i zostając jednym z najbliższych współpracowników Piskorskiego. Był oczywiście także współtwórcą PO w Warszawie. Aresztowany w 2006 r., ma siedem zarzutów, w tym pięć korupcyjnych. Najciekawszy – to wzięcie pół miliona dolków za pomoc w załatwianiu budowy hotelu Intercontinental. Bujalskiego obciążył b. przewodniczący rady Gminy Centrum, Bogdan Tyszkiewicz, uważany za łącznika między warszawskim samorządem a mafią pruszkowską. Tyszkiewicz złożył zeznania przeciw Bujalskiemu na chwilę przed tym, jak został zamordowany przez białoruskiego gangstera, którego poznał pod celą.
Obok wymienionych wyżej działaczy KLD z pierwszego szeregu – warto może wspomnieć kilka spektakularnych przypadków dotyczących mniej ważnych polityków. To trafnie oddaje klimat panujący w tylnych ławach poselskich wśród liberałów z początków lat 90.
Paweł Abramski – poseł PPL z Olsztyna, w 2003 roku dostał 3 lata więzienia i 18 tys. grzywny za namawianie prezydenta Olsztyna do odrolnienia 11-hektarowej działki nad jeziorem w osiedlu Redykajny. Zachowała się korespondencja Abramskiego z prezydentem: 2 mln dla ciebie albo dla miasta za załatwienie sprawy oraz dwa apartamenty dla ciebie.
Andrzej Rzeźniczak – senator KLD z II kadencji (czyli tych samych lat 1991–1993). Biznesmen Roku 1991. Przez dwanaście lat migał się przed zarzutami o wyłudzanie kredytów i prowadzenie nielegalnego banku. W końcu w 2004 roku został skazany na 5 lat więzienia i 40 tys. zł grzywny za wyłudzenie kilkunastu milionów złotych od trzech banków. Inne stawiane mu zarzuty dotyczyły sprzeniewierzenia 6 mln należących do ponad 2 tysięcy osób, zwabionych do jego quasi-banku obietnicami kosmicznych oprocentowania: 75 proc. na lokacie rocznej, 215 proc. na dwuletniej. Andrzej Machalski – współtwórca KLD, senator I kadencji, za rządów Bieleckiego przewodniczący Rady Nadzorczej „Polskiej Miedzi”, słynny z tego, iż żądał lokautu wobec strajkujących robotników. Trafił na ławę oskarżonych razem z szefem częstochowskiego KLD, Januszem Baranowskim, po tym jak KGHM na żądanie Machalskiego poręczył Baranowskiemu wek sle na 6 mld zł, które Baranowski był winny urzędowi celnemu w Szczecinie za sprowadzone przez siebie paliwo. W zamian firma żony Machalskiego miała to paliwo sprzedać i dostać połowę zysku. Dzięki poręczeniu KGHM Baranowski uzyskał odroczenie spłaty cła – niestety, kiedy już-już miał płacić i jechał do Szczecina z 6 mld w bagażniku, zatrzymał się na śniadanie, a potem dostał sraczki i w międzyczasie ukradziono mu samochód. Przynajmniej tak to tłumaczył prokuraturze. Kiedy KGHM – po 6 miesiącach, dorzucając do tego 3 mld odsetek – wykupił weksle Baranowskiego, okazało się, że nie ma z czego wyegzekwować należności, bo Baranowski cały majątek przepisał na rodzinę.
Zenon Michalak – poseł PPL I kadencji, wrocławski lider KLD, został tymczasowo aresztowany w 2001 r., pod zarzutem wyłudzenia z banków 5 mln zł, a poseł Jarosław Ulatowski – za wyłudzenie miliona na zwrocie VAT. Dla pełnego obrazu warto wspomnieć, że posłem PPL w I kadencji był także Zbigniew Kośla – rzeźnik z Ostrowca Świętokrzyskiego, który stał się słynny dzięki temu, iż jako radny Samoobrony w sejmiku podkarpackim miał wyroki w pięciu różnych sprawach, od udaremnienia egzekucji komorniczej do usiłowania gwałtu.
---
Oczywiście, że przez ostatnie 20 lat w każdej formacji politycznej znaleźli się ludzie, których osobista uczciwość była w takich czy innych sytuacjach poddawana w wątpliwość. Ale w przypadku liberałów z KLD, czyli macierzystej partii Donalda Tuska i większości jego dzisiejszych towarzyszy – nie mówimy, jak widać, o odosobnionych incydentach.
Parlamentarny klub KLD to były w zasadzie dwa kluby. Wewnętrzny, może dziesięcioosobowy, i zewnętrzny, o którym członkowie wewnętrznego – Lewandowski, Bielecki, Tusk – mawiali: O Boże, co nam się przytrafiło – w 2001 pisała o korzeniach politycznych Tuska „GW”. Brzmi nieźle, ale sugestia zawarta w tym zdaniu – że przypadkiem na barkach polityków żelaznych zasad do Sejmu wjechało kilku cwaniaków – jest, delikatnie mówiąc, dyskusyjna.
Przypomnienie tych smutnych historii jest o tyle ważne, o ile pozwala zrozumieć mentalne uwarunkowania zjawisk takich, jak przyjaźń Mira, Grzecha, Zbycha i Rycha, kreatywne podejście do legislacji senatora Misiaka, biznesowe wizje przekształceń w służbie zdrowia snute przez posłankę Sawicką i wszystkie inne zjawiska, o których jeszcze nie wiemy – ale z pewnością dowiemy się przed końcem kampanii. Mówimy otóż o mentalności, która tak naprawdę nie widzi nic złego w robieniu interesów kosztem państwa – w końcu państwo ma być „stróżem nocnym”, a po co stróżowi tyle kasy? Lepiej, żeby korzystali z niej ci, którzy poprzez osobiste wzbogacenie przyczynią się do wzrostu bogactwa kraju. Pod warunkiem że nie dadzą się złapać. Jak wpadną, to cóż – śmierć frajerom: cała wataha, jeszcze chwilę wcześniej tak ceniąca sobie indywidualność i osobiste sukcesy jednego czy drugiego kolegi, rzuca się na niego i w świetle jupiterów rozszarpuje na strzępy. Ten ostatni zwyczaj jest, nawiasem mówiąc, nowością w postawie środowiska. W latach 90. wpadki traktowane były ze znacznie większą wyrozumiałością. Ale w końcu w latach 90. wydawało się, że do wygrania wyborów wystarczy kasa, a dziś już wiadomo, że konieczne jest także dobre wrażenie. Tę lekcję liderzy PO odrobili ze szczególną pilnością. Dzisiejsza Platforma od starego Kongresu różni się jak chomik od szczura: w zasadzie - piarem.