To nie jest do końca prawda, że produkty Apple są strasznie drogie i koniecznie trzeba za nie przepłacić. Wiadomo, że jak się wchodzi z marszu do iStore, to się płaci słono. Ale czasami można trafić na niezłą okazję.
Gdy szukaliśmy z mężem kandydata na domowego laptopa, głównie dla mojego użytku, przejrzeliśmy większość oferowanych modeli i okazało się, że wygrał... MacBook (właśnie na rynek wchodził nowy model i była przecena 'starego'). Był dostępny w tej samej cenie, co inne laptopy z odrobinę gorszą specyfikacją (cały czas mówimy o niższej półce, cena ok 3k PLN).
Za PowerBooka płaci się więcej, ale znowu - teraz za laptopem ogląda się mój mąż i rzeczywistość wygląda tak, że jak się chce mieć metalową obudowę i jakość wykonania porównywalną do PowerBooka, to trzeba wydać dokładnie tyle samo, albo i więcej.
Co do iPhona, to jego koszt też ludzie demonizują. Być może i kosztuje więcej niż jakiś HTC czy Samsung, ale bardzo wolno traci na wartości. To, o czym każdy zapomina, to fakt, że razem ze sprzętem dostajemy gwarancję regularnego updejtowania softu. Nie dostaniemy tego gdzie indziej, chyba, że kupimy Nexusa. Ale Nexus też swoje kosztuje. I szczerze - żaden Samsung czy HTC nie oferuje takiej jakości jak Apple (póki co).
Efekt tego jest taki, że gdy jakieś 2.5 roku temu dwaj moi koledzy z pracy kupowali sobie iPhony 3, kosztowały ich jakieś 700 - 1000 PLN. I za 600 - 700 PLN sprzedali je po dwóch latach po premierze 4 generacji.
Oferty na abonament też już nie są tak idiotyczne jak były. Mogę napisać na swoim przykładzie - w Orange wyszło mi na dwa lata tyle, jakbym kupiła iPhona w ich sklepie np w UK (tam można bez abonamentu), a za 30 PLN miesięcznie dostała 400 minut i 2GB transferu miesięcznie.
Jeśli więc ktoś powtarza do znudzenia, że produkty Apple są drogie, to ma połowiczną rację. OK, nie są najtańsze, ale produkty innych producentów podobnej jakości często są jeszcze droższe.
A dla wszystkich, którzy nie odróżniają idiotów od ludzi, którzy po prostu nie chcą sobie utrudniać życia - okażcie litość i zamilknijcie na wieki. Nie jestem fanatyczną userką MacOSa, ale jeszcze pamiętam czasy, gdy jakoś więcej ludzi wiedziało, że ten 'system dla debili' ma szlachetne bebechy BSD, dzięki ograniczonej ilości hardware'u jest niesamowicie dobrze zoptymalizowany, i dosłownie bezobsługowy.
I ta bezobsługowość właśnie jest świetna, bo każdy prędzej czy później wyrasta z jarania się konsolą, utrudniania sobie życia i chciałby mieć np więcej czasu dla siebie, książki, rodziny, czy innego hobby. A ja od komputera oczekuję, że go włączę i on po prostu będzie działał. Epizody, jak szukanie odpowiednich pakietów .rpm i uzupełnianie niby-samo-uzupełniających się dependencies wspominam miło, ale nie wyobrażam sobie, żebym miała to zaakceptować jako jakiś standard.
_________________ http://karolinacianciara.pl/
|