Mnie ta historia mocno zasmuciła.
I przepraszam za ton tego, co tu napiszę - możecie mnie wyzwać słowami, które wybierzecie, wasza wola - ale zrobiło mi się smutno i poważnie... I w tym tonie chcę ten post utrzymać.
Nie wiadomo, czy ten facio zbyt przejął się swoim alter ego w jakiejś gierce rpg, czy po prostu był czystym czubkiem; wyciągał obżyna czy flaszkę z piwem - nieważne. Zastrzelili go. Umarł. Stracił życie. Przestał istnieć.
Kielas zrobił ten post, wyraźnie sugerując odpowiedź. Nie wiadomo, czy jest ona prawdziwa.
Ale przyjmijmy, że tak - facio łaził po ulicach z mieczami rodem z AD&D, DAoC, SB czy czegokolwiek i obżynem rodem ze strzelanek, których tytułów nie znam i nie chcę znać. I został zabity, bo nie rozumiał, że żyje w innej rzeczywistości, niż mu się wydawało. Bo ważniejszy dla niego był świat wyobrażony, niż realny.
Pozwólcie mi przytoczyć pewną historię, która mi się natychmiast przypomniała i właśnie wpędziła mnie w ten smutek.
Jeśli ktokolwiek z was ma pierwsze, MAG-owskie wydanie "Kryształów Czasu" Artura Szyndlera - zajrzyjcie na pierwsze strony. Jest tam coś w rodzaju hołdu, memento, przypomnienia postaci Tomka Małkowskiego.
Od początku lat 80. przez ładnych parę lat bardzo mocno ćwiczyliśmy AD@D. W pewnej chwili, gdzieś w połowie tej dekady, pojawił się Tomek, wtedy student bodaj 2. czy 3. roku prawa UW. Gdzieś coś usłyszał, i ni w pięć, ni w jedenaście przyszedł do mieszkania Jacka Rodka (wtedy był to dom tzw. "otwarty"), gdzie głównie "w gronie zbliżonym" do "Fantastyki" rzucaliśmi namiętnie różnościennymi kostkami. Jak przyszedł, to został. Głównie dlatego, że w ciągu pierwszej nocy w tym mieszkaniu, nie dopuszczony do gry - bo niby czemu? - czytał książki, ściągnięte z półek. Książki, nie książkę. W ciągu nocy przerobił kilka czy kilkanaście. Przepytaliśmy go rano, nie mogąc uwierzyć, że ta sterta po prawej to te, które przeczytał, a kilka po lewej jeszcze mu zostało. Nie mógł ich znać, bo były to czasy, gdy nie każdy tytuł był dostępny powszechnie. Udowodnił, że przeczytał. 700-800 stron na godzinę. I został na kilka miesięcy. I zaczął z nami grać. Grał tak, że właściwie zamieszkał u Jacka - zmieniały się ekipy, Tomek był. Tak się skupiał na rzucaniu kośćmi, że zupełnie serio uważaliśmy, iż cztery, pięć "szóstek" po rząd to wynik jego podnaturalnych mocy. Potem przyszły wakacje - wszyscy się rozjechali. Pod koniec sierpnia wróciłem do domu i jakoś niemal natychmiast odebrałem telefon od jego dziewczyny, że Tomek zniknął, nie ma go od 2 tygodni. Mieli się pobrać w połowie września - wszystko już było ustalone. A Tomek zniknął. Potem były rozmowy z jego matką, z milicją wtedy jeszcze, zdjęcie w TV - ktokowiek widział, ktokolwiek wie.
Znaleźli go pod koniec października w lesie pod W-wą. Był zadźgany. Poza tym, że nie żył od 2 miesięcy wszystko było ok - miał pieniądze, dokumenty, kopię średniowiecznego miecza i bagnet. I pomalowaną na czarno twarz.
I właśnie dlatego zrobiło mi się smutno.
|